Anglo-francuska wojna z Kaddafim

Grupę zachodnich dziennikarzy zawieziono w zeszłym tygodniu do szpitala w Trypolisie, by pokazać im przykłady „cywilnych ofiar" NATO-wskich nalotów.

Publikacja: 15.04.2011 20:00

Anne Applebaum

Anne Applebaum

Foto: Plus Minus

Red

Towarzyszący reporterom „opiekun" ze strony władz dobrze wiedział, że nie dali się nabrać. „To nawet nie wygląda na ludzką krew!" – zawołał, zdegustowany żałosną propagandą własnego rządu.

Incydent opisało z rozbawieniem parę gazet: my, zachodni dziennikarze, uwielbiamy kpić sobie z dyktatorów, którzy próbują nami manipulować. Ale jak często zauważamy o wiele subtelniejsze kłamstewka opowiadane przez naszych polityków? To nie jest tak bezczelne jak sztuczna krew, ale kiedy przywódcy Zachodu mówią o „operacji NATO" w Libii, to – by użyć eufemizmu – oszczędnie dawkują nam prawdę.

Wystarczy popatrzeć na fakty: nie było żadnej dyskusji wewnątrz NATO o operacji, żadnego głosowania i wspólnego planowania. Ściśle rzecz biorąc, sojusz północnoatlantycki działa tylko w wypadku ataku na jednego ze swoich członków. Wojna w Afganistanie rozegrała się w następstwie takiego ataku i była na początku postrzegana jako wojna ze wspólnym wrogiem. W Libii jest inaczej: nie było ataku, nie ma wspólnego wroga, nie ma konsensusu.

Dwaj ważni członkowie NATO – Niemcy i Turcja – otwarcie sprzeciwiają się misji w Libii i odmawiają odegrania jakiejkolwiek roli operacyjnej. Wielu mniejszych członków zgłosiło zakulisowo zastrzeżenia i nie wysyła niczego poza przysłowiową skrzynią z prowiantem. Sekretarz generalny NATO spędził wiele dni na telefonowaniu do drugorzędnych stolic europejskich z prośbą o samoloty. Kilka razy usłyszał odmowę.

Ale nawet ci, którzy wspierają misję, niezbyt się do niej przykładają. Szwedzki parlament szumnie zatwierdził pierwsze od ponad 40 lat wykorzystanie samolotów bojowych. Ale, niestety, wolno im tylko pilnować przestrzegania strefy zakazu lotów. To oznacza, że mogą zestrzeliwać libijskie maszyny rządowe, ale nie mogą bombardować celów naziemnych. Ponieważ władzom Libii pozostało już niewiele samolotów, nie powinno to być trudne zadanie.

Norweskie samoloty mają, jak się zdaje, prawo bombardować bazy lotnicze, ale nic innego. Włoskie samoloty odbyły ponad 100 misji, ale nie zrzuciły ani jednej bomby. Kanadyjczycy dają z siebie więcej, to prawda, ale kanadyjscy politycy wychodzą wprost ze skóry, żeby unikać rozmowy o tym.

Co zaś do USA, ktoś mógłby nawet dojść do wniosku, że amerykańskie wojsko wcale nie stanowi części NATO. Dziwnie i przykro było słuchać, jak amerykańscy urzędnicy mówią w ciągu ostatnich dni o NATO tak, jakby był to jakiś całkiem obcy twór. Prezydent Obama wyraził się jasno, że teraz kontrolę nad operacją w Libii przejmuje NATO, co dla niego oznacza, że armia USA już nie jest w to zaangażowana. „To nie nasze samoloty będą utrzymywały strefę zakazu lotów" – powiedział prezydent na początku bombardowań i rzeczywiście samoloty te przestały latać wiele dni temu. Jego słowa brzmią o tyle niesamowicie, że aż do zeszłego tygodnia większość z nas sądziła, iż NATO to sojusz pod wodzą Amerykanów.

Po prawdzie libijska ekspedycja to od samego początku projekt angielsko-francuski. Ale żaden z obu krajów nie chce brać odpowiedzialności za operację ani nie ma ochoty polegać w tej kwestii na drugim. Francuzi mają pretensje, że wycofanie się Amerykanów stanowiło pozytywny impuls dla Kaddafiego. Brytyjczycy sądzą, że Francja może być teraz bardziej zajęta wojną w swej byłej kolonii, czyli na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Niezdolność do współdziałania wcale nie dziwi. To przecież pierwsza angielsko-francuska operacja wojskowa od czasów wyprawy sueskiej z 1956 r., której koniec był marny.

Ale co dalej – jeśli ta niebudząca zaufania ze względów historycznych koalicja Brytyjczyków z Francuzami okaże się niezdolna do prowadzenia długotrwałej operacji? Europa nie ma z pewnością czym jej zastąpić. Nie ma nawet wspólnej polityki zagranicznej. Lata zabiegów dyplomatycznych, debatowania i niezliczonych referendów zaowocowały parę lat temu mianowaniem dwojga bezsilnych figurantów na stanowiska „prezydenta" i „ministra spraw zagranicznych" Europy. Próby stworzenia zjednoczonej europejskiej armii nigdy nie wyszły poza wymiar czysto symboliczny.

Jeśli Wielkiej Brytanii i Francji skończą się samoloty, paliwo, pieniądze i entuzjazm, będzie po wszystkim. A wszyscy będą obwiniać w pierwszym rzędzie NATO, czyli organizację, która – powtórzę raz jeszcze – nie planowała, nie przygotowywała ani nawet nie przegłosowała operacji libijskiej. Korzystanie z szyldu NATO w Libii to fikcja. Ale osłabienie reputacji wskutek działań w tym kraju może się stać bardzo realne.

© 2011 WashingtonPost. Newsweek Interactive Co. LLC, distr. by NYT Synd.

Towarzyszący reporterom „opiekun" ze strony władz dobrze wiedział, że nie dali się nabrać. „To nawet nie wygląda na ludzką krew!" – zawołał, zdegustowany żałosną propagandą własnego rządu.

Incydent opisało z rozbawieniem parę gazet: my, zachodni dziennikarze, uwielbiamy kpić sobie z dyktatorów, którzy próbują nami manipulować. Ale jak często zauważamy o wiele subtelniejsze kłamstewka opowiadane przez naszych polityków? To nie jest tak bezczelne jak sztuczna krew, ale kiedy przywódcy Zachodu mówią o „operacji NATO" w Libii, to – by użyć eufemizmu – oszczędnie dawkują nam prawdę.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy