Szperam w pamięci, czy były u nas przed wojną autostrady? Wyskakuje mi obraz pięknej nadbrzeżnej szosy, z Hallerowa do Jastrzębiej Góry pokrytej asfaltem. Luksus. Po wojnie pojechałem tam i okazało się, że z pięknej szosy została stara, szara kostka, gdzieniegdzie przykryta łatami asfaltu. W miejscu, gdzie niegdyś przeszła krowa, dziś na całej długości korek. Widocznie samochody są za tanie. Dlaczego podkreśliłem, że kostka była szara, kamienna? Bo to przywołało inne wspomnienie – jako chłopiec pojechałem na wakacje pod Rygę, do Bulduri. Mieszkała tam siostra mamy, ciocia Irena. Pamiętam, że Ryga wydała mi się niesłychanie czysta. Oczywiście w porównaniu z Warszawą. Piękne planty wyłożone białą kostką, chyba czyścili ją szczoteczką do zębów. Kolorowe kwitnące fluksje fioletowe, czerwone. Pomyślałem: małe państewko, a Europa. Tradycje hanzeatyckie.
Był jeszcze jeden rodzaj kostki – drewniana. W Warszawie mojego dzieciństwa był nią wyłożony kawałek Miodowej i Krakowskiego, do Trębackiej. Piękny był odgłos kopyt końskich dorożek czy karet. Było w tym coś z jazzowej perkusji. Pamiętam jeszcze Wybrzeże Kościuszkowskie, gdzie chodziłem z mamą na spacer, a tam kocie łby, polne kamienie, tortura dla samochodów.
A szosy? No były, były... Przeważnie z ubitego tłucznia. Dla bryczki obojętne, dla opon zabójcze. Przed samą wojną zainwestowano w infrastrukturę i pojawiła się droga na Hel. Dotychczas biegła tam polna dróżka przez las. Zbudowano szosę, oczywiście z tłucznia, bardzo wąską, z zatokami do mijania się.
A Wschód, Wileńszczyzna? Polne drogi, dobre do jazdy konnej. Pamiętam, jak do państwa Zanów do Dukszt przyjeżdżał lekarz nowym wynalazkiem – motocyklem. Najpierw przez kwadrans było słychać strzały gaźnika, wreszcie triumfalnie okrążając gazon, zajeżdżał doktor Zasztoft. Jak średniowieczny rycerz, tyle że bez konia.
A centrum? Trudno sobie wyobrazić, że plac Piłsudskiego był cały wysypany żwirem, i to dosyć grubym. Szewcy mieli robotę. Na rogu Królewskiej, znienacka, wyrastały z tego żwiru dwa wysokie świerki. To był widok! Nawet moja ulica Madalińskiego, na której dziś jest tyle samochodów, że nie tylko parkowanie, ale i jazda graniczy z cudem, jeszcze pół wieku temu, kiedy się wprowadziłem, straszyła dziurawym tłuczniem. Dziś mamy asfalt i co pół godziny stłuczkę.
A co słychać poza tym? Chińczycy nie trzymają się już zbyt mocno, pozostaje zatem nasze dobro narodowe – nadzieja. Tej nam nigdy nie zabraknie!