Z jednej strony kochał ojca, który widział jedynaka w tym fachu, więc do egzaminu przystąpił i nie chciał przynieść wstydu, z drugiej jednak strony w głowie mu była muzyka, a nie adwokatura. Celował więc w minimalne oblanie. Niestety, nie udało się, klęska. Zdał.
Historia ta przyszła mi do głowy podczas obserwowania początków tegorocznej kampanii wyborczej. Większość kandydatów zachowuje się, jakby rzeczywiście chciała koncertowo przegrać. Niestety, nie podejrzewam ich o fantazję Luca. Jak mniemam, oni jednak chcą wygrać te wybory, tylko robią to z gracją minister Hall. Coby więc oszczędzić im upokorzeń, postanowiłem pospieszyć z garścią rad, jak wygrać wybory najmniejszym kosztem.
Na Prządkę
Można właściwie nie ruszać się z baru, wiktoria nasza! Trzeba tylko mieć jedynkę. Statystyki dowodzą, że jeśli kandydujemy ze sporej partii z pierwszego miejsca, a nasza partia akurat bierze w tym okręgu mandat, to nie ma co kombinować – jedynka daje stuprocentową gwarancję. Można być właścicielką kurwików (Renata Beger), perukarzem (Marek Suski), doręczycielką kwiatów ministrowi (Magdalena Gąsior-Marek) czy prządką, a konkretnie Prządką Stanisławą z SLD, a i tak do Sejmu nas wniosą.
Sama Prządka Stanisława to jednak przykład szczególny. Służy Garwolinowi blisko 40 lat: a to sekretarzem w gminie była, a to tejże gminy naczelnikiem w stanie wojennym, a to dyrektorowała tam bankowi, bo niby któż miałby większe kompetencje. W Sejmie pani Stasia siedzi już dobrych dziesięć lat, ale nie wsławiła się literalnie niczym i tylko paranormalnym zdolnościom straży marszałkowskiej zawdzięcza, że nie jest nieustannie legitymowana.
Fenomen kariery politycznej poseł Prządki jest jednak dość banalny do wytłumaczenia. Otóż obecny lider SLD Grzegorz Napieralski potrzebował głosów do rozprawienia się z partyjną opozycją, a wzrok jego padł na panią Stasię. Negocjacje były krótkie, bo za cenę jedynki na liście pani poseł zrobiła wszystko, co jej nakazano, i została sekretarzem Klubu SLD. W końcu, a bo to raz była sekretarzem? Napieralski z umowy wywiązał się do tego stopnia, że w okręgu siedleckim był w stanie dać Józefowi Oleksemu co najwyżej miejsce drugie, za panią Stasią. Upokorzony były premier i marszałek obruszył się i oznajmił, że kandydować nie będzie, bo co prawda w partii, do której należał, wcześniej była tradycja lokowania na wysokich miejscach włókniarek, ale to nawet nie włókniarka, a Prządka (Stanisława, z zawodu nauczycielka muzyki z dyplomem prawnika).
Na nazwisko
Teoretycznie jest to metoda o reglamentowanym zasięgu, bo też mało kto nazywa się Tusk, Kaczyński czy Marcinkiewicz, ale i to można obejść – w końcu nazwisko można zmienić i na następną kampanię jak znalazł. Mniejsza więc z tym, czy z urodzenia czy też z decyzji sądu, ale jak już nazwisko właściwe mamy, to kariera w Sejmie stoi przed nami otworem. Pomocnik tapicera Łukasz Tusk z Tuskiem właściwym nie miał nic wspólnego, ale pełnomocnik partii w Namysłowie nie znalazł nikogo innego, by zapchać dziurę na partyjnej liście. I co? Poseł Tusk jest dziś bohaterem tabloidów, z zazdrością opisujących jego karierę od pucybuta do milionera.