Siedem murowanych sposobów na wejście do Sejmu

Jakiś czas temu znany hiphopowiec Luc opowiedział mi w wywiadzie, jak to bardzo nie chciał zdać na aplikację adwokacką.

Publikacja: 27.08.2011 01:01

Z jednej strony kochał ojca, który widział jedynaka w tym fachu, więc do egzaminu przystąpił i nie chciał przynieść wstydu, z drugiej jednak strony w głowie mu była muzyka, a nie adwokatura. Celował więc w minimalne oblanie. Niestety, nie udało się, klęska. Zdał.

Historia ta przyszła mi do głowy podczas obserwowania początków tegorocznej kampanii wyborczej. Większość kandydatów zachowuje się, jakby rzeczywiście chciała koncertowo przegrać. Niestety, nie podejrzewam ich o fantazję Luca. Jak mniemam, oni jednak chcą wygrać te wybory, tylko robią to z gracją minister Hall. Coby więc oszczędzić im upokorzeń, postanowiłem pospieszyć z garścią rad, jak wygrać wybory najmniejszym kosztem.

Na Prządkę

Można właściwie nie ruszać się z baru, wiktoria nasza! Trzeba tylko mieć jedynkę. Statystyki dowodzą, że jeśli kandydujemy ze sporej partii z pierwszego miejsca, a nasza partia akurat bierze w tym okręgu mandat, to nie ma co kombinować – jedynka daje stuprocentową gwarancję. Można być właścicielką kurwików (Renata Beger), perukarzem (Marek Suski), doręczycielką kwiatów ministrowi (Magdalena Gąsior-Marek) czy prządką, a konkretnie Prządką Stanisławą z SLD, a i tak do Sejmu nas wniosą.

Sama Prządka Stanisława to jednak przykład szczególny. Służy Garwolinowi blisko 40 lat: a to sekretarzem w gminie była, a to tejże gminy naczelnikiem w stanie wojennym, a to dyrektorowała tam bankowi, bo niby któż miałby większe kompetencje. W Sejmie pani Stasia siedzi już dobrych dziesięć lat, ale nie wsławiła się literalnie niczym i tylko paranormalnym zdolnościom straży marszałkowskiej zawdzięcza, że nie jest nieustannie legitymowana.

Fenomen kariery politycznej poseł Prządki jest jednak dość banalny do wytłumaczenia. Otóż obecny lider SLD Grzegorz Napieralski potrzebował głosów do rozprawienia się z partyjną opozycją, a wzrok jego padł na panią Stasię. Negocjacje były krótkie, bo za cenę jedynki na liście pani poseł zrobiła wszystko, co jej nakazano, i została sekretarzem Klubu SLD. W końcu, a bo to raz była sekretarzem? Napieralski z umowy wywiązał się do tego stopnia, że w okręgu siedleckim był w stanie dać Józefowi Oleksemu co najwyżej miejsce drugie, za panią Stasią. Upokorzony były premier i marszałek obruszył się i oznajmił, że kandydować nie będzie, bo co prawda w partii, do której należał, wcześniej była tradycja lokowania na wysokich miejscach włókniarek, ale to nawet nie włókniarka, a Prządka (Stanisława, z zawodu nauczycielka muzyki z dyplomem prawnika).

Na nazwisko

Teoretycznie jest to metoda o reglamentowanym zasięgu, bo też mało kto nazywa się Tusk, Kaczyński czy Marcinkiewicz, ale i to można obejść – w końcu nazwisko można zmienić i na następną kampanię jak znalazł. Mniejsza więc z tym, czy z urodzenia czy też z decyzji sądu, ale jak już nazwisko właściwe mamy, to kariera w Sejmie stoi przed nami otworem. Pomocnik tapicera Łukasz Tusk z Tuskiem właściwym nie miał nic wspólnego, ale pełnomocnik partii w Namysłowie nie znalazł nikogo innego, by zapchać dziurę na partyjnej liście. I co? Poseł Tusk jest dziś bohaterem tabloidów, z zazdrością opisujących jego karierę od pucybuta do milionera.

Ale nie on jeden tak ma – w tym Sejmie, również w Klubie PO, zasiada Michał Marcinkiewicz, z klanem Marcinkiewiczów niespokrewniony, a do poprzedniego parlamentu nieoczekiwanie dostał się z list Prawa i Sprawiedliwości nikomu nieznany nauczyciel z Kaszub Ryszard Kaczyński. Niestety, Jarosław szybko Ryszarda z PiS wykluczył, ale nie za podszywanie się, tylko za jazdę na gazie. Pan poseł, czy to upojony politycznym sukcesem, czy też jednak okowitą, nie wyrobił na zakręcie i wyleciał. Jak się okazało, również z polityki.

To przypadki wykorzystywania nazwiska całkiem legalnego, ale i w tej dziedzinie mamy do czynienia z wrogimi przejęciami. Niegdyś specjalizował się w nich właściciel jednego z KPN Adam Słomka, nałogowo wpisujący na listy zupełnie przypadkowych szoferów i dozorców o głośnych politycznie nazwiskach. Dziś do tej metody nawiązuje PJN, wystawiając ze swojej listy... Jarosława Kaczyńskiego. Byłoby to jednak o wiele bardziej zabawne, gdyby PJN miał jakiekolwiek szanse.

Ale na liście wyborczej pomóc mogą nie tylko nazwiska ze świata polityki. Dwóch platformerskich Tyszkiewiczów (jeden co prawda niedawno wykruszony) czy pisowski Czartoryski pokazują, że ciągle jeszcze kilka głosów można uciułać na snobizmie arystokratycznym, nawet jeśli politycy „nie z tych" Tyszkiewiczów czy Czartoryskich. Za to całkiem z tych są Dziwiszowie z PO. Czy nazwisko kardynała pomoże w polityce? Trudno orzec, bo jednak eksministra Wojtyły nikt za papieża nie brał.

Na obciach

Bo obciachu nie ma co się bać, ale obciachu kontrolowanego. Wybory to targowisko próżności, typy nadmiernie refleksyjne, dzielące włos na czworo i przesadnie skromne powinny więc raczej poszukać pracy w bibliotece. „Ole, ole, Olek, na prezydenta tylko ty!" wyśpiewywał w rytmie disco polo Top One, a sam Aleksander Kwaśniewski podrygiwał z gracją w towarzystwie pewnego czarnoskórego dżentelmena. 15 lat temu nie chodziło jeszcze o flirt z mniejszościami seksualnymi, ale o pokazanie światowości kandydata. Tak czy owak obciachowość zarówno pieśni, jak i choreografii była bezdyskusyjna. No i co? Pomogło!

Kiedy rok temu Grzegorz Napieralski wstawał o piątej rano, by przy wyjściu z fabryki częstować robotników kończących nocną zmianę jabłkami, wszyscy kpili z takiej grubymi nićmi szytej propagandy. Nikt nie przypuszczał, że po kilku podobnych gestach zostanie to odebrane pozytywnie jako zainteresowanie ludzkimi sprawami i nagrodzone kilkunastoma procentami głosów.

Zresztą już dobrą dekadę temu biało-czerwone krawaty Samoobrony weszły do kanonu rekwizytów kabaretowych – wystarczyło, by satyryk wyszedł w czymś takim na scenę, a nie musiał się przebierać za babę z brodą – publika i tak turlała się ze śmiechu. Niemniej znacznej części widzów nie przeszkadzało to w głosowaniu na tę samą Samoobronę. Z grą obciachem jest jednak jak z rosyjską ruletką – wielu wygrało na niej życie, ale jeden błąd i...

Na ustawkę

Medialna ustawka może nam ową dawkę niezbędnego obciachu zapewnić, jak siedem lat temu, gdy Paweł Poncyljusz i Paweł Graś postanowili odpowiedzieć na apel „Super Expressu" i przeżyć miesiąc za 500 złotych. Kpiono z mało znanych posłów, że to raczej chwyt na desperata poszukującego popularności, ale swoje zrobił – obaj do dziś są w Sejmie. Ustawka może jednak skończyć się katastrofą. Znęcanie się nad minister edukacji, która pozując ze spuszczonymi spodniami, udowodniła, że powinna korzystać z porad lekarza innej specjalności niż ortopeda, to rozrywka zdrowa i tania, ale przyznajmy choć, że kierunek działań pani minister był słuszny. Czerstwa jak transmisja z obrad KC Komunistycznej Partii Węgier pani Hall desperacko szukała konceptu, by wryć się w pamięć wyborców. No i wpadła – jej się wydawało, że na pomysł.

Ustawki są równie stare jak media, w Polsce jednak na szerszą skalę zaczęły się w ostatniej dekadzie, pod wpływem rywalizujących tabloidów i prasy kolorowej. Mogą być banalne – Tusk (Kaczyński, Napieralski, Pawlak) własnoręcznie prasujący koszulę raczej nie zrobi na nikim wrażenia, mogą oklepane – z żonami pod czujnym okiem obiektywu całowali się już wszyscy politycy świata poza tymi z Iranu, więc by zaistnieć, trzeba czegoś oryginalniejszego. No i dopasowanego do polityka.

Zasadniczo są dwie szkoły ustawek. Pierwsza głosi, że trzeba pokazać zupełnie inną, milszą stronę polityka. I tak Jarosław Kaczyński, którym straszono dzieci w czasie kampanii prezydenckiej, dwukrotnie się z tymi dziećmi fotografował, występując niemal w charakterze babysitter. Swoją drogą wieloletnia aktywność duetu Bielan – Kamiński w ocieplaniu wizerunku prezesa niewiele mu pomogła, ale musiała się przyczynić do globalnego ocieplenia. Idąc tą drogą, Donald Tusk, człowiek, który ma weekend od czwartku do wtorku, powinien dać się złapać zaprzyjaźnionej stacji prywatnej albo odzyskanej rządowej na tym, jak w niedzielę zawalony papierzyskami do późnej nocy odrywa się od nich tylko po to, by pochylić się z troską nad ubogim, zadzwonić do Obamy czy – jako przewodniczący Unii Europejskiej – wydać polecenia Merkel i Sarkozy'emu.

Druga szkoła ustawek głosi, że należy wzmacniać to, co w polityku i bez tego mocne. I tak Władimir Putin nie spaceruje po łące o poranku z tomikiem Lermontowa pod pachą, ale półnagi mknie po stepie konno, poluje (bezkrwawo) na tygrysy, nurkuje, samotnie stawia czoła nieujarzmionym syberyjskim rzekom. Słowem, prawdziwy, twardy facet. Gdyby ten model przenieść do Polski, to Grzegorz „Ja Cię Zniszczę" Schetyna miałby sesję zdjęciową podczas wycinania stuletnich świerków w Tatrach czy skręcania karku żubrowi w Puszczy Białowieskiej, a Zbigniew Ziobro torturowałby osobiście więźniów w Guantanamo.

Ponieważ obie szkoły ustawek wydają się równie ryzykowne, to decyzję o tym, którą wybrać, zostawiamy tobie, drogi kandydacie. Tylko pamiętaj, wybory tuż-tuż, trzeba się spieszyć. Terminy oddawania kolorowych pism do druku wymagają sporego wyprzedzenia, o czym przekonał się Donald Tusk. Załatwiono mu okładkę w kolorowym piśmie, numer świąteczny: miło, rodzinnie, Tusk, wnuczek, choinka... Po prostu cud. Był tylko jeden drobiazg – biorąc pod uwagę terminy oddawania magazynu do druku, pismo, które pojawiało się w kioskach już pod koniec listopada, należało zamknąć odpowiednio wcześniej. Gdyby więc ktoś wierzył w autentyczność ustawek, musiałby uznać, że Tuskowie stawiają choinkę już na Wszystkich Świętych.

Na ładnego

Proszę pani, jestem najprzystojniejszym posłem Porozumienia Centrum – przechwalał się dwie dekady temu w Sejmie Sławomir Siwek, pokazując, iż taktyka zdobywania popularności „na urodę" nie dotyczy tylko kobiet. Problem jednak w tym, że choć i konkurencja w Klubie PC nie powalała na kolana, to i tak zdanie Siwka na temat urody Siwka było cokolwiek odosobnione. Tak, znacznie łatwiej, gdy media obwołają kogoś ładnym.

Tak zresztą wyglądały początki, wątłej skądinąd, kariery medialnej Joanny Muchy z PO. Pani poseł schowała w kieszeń dyplom doktora z KUL i postanowiła cieszyć się entuzjazmem tabloidów, że taka piękna i powabna. Obwołana ósmym cudem świata Mucha szybko jednak kapitał ten zaprzepaściła i wryła się w pamięć wyborców jako ta, która odmawia leczenia szpitalnego Bartoszewskiemu, Szymborskiej, Wajdzie i reszcie obywateli po 85. roku życia, bo starcom się we łbach przewraca, a szpitale przecież kosztują. Nic dziwnego, że nikt w partii jej specjalnie nie pożałował, gdy wycięła ją z jedynki dostarczycielka kwiatów ministrowi Grabarczykowi.

Ryzykowną ścieżką kariery na urodę nie podążyła Iwona Arendt z PiS, przyuważona swego czasu na plaży. A że nie przypominała z wyglądu ani żubra, ani Krzysztofa Jurgiela, zdarzenie uznano za cud, a panią poseł za inkarnację Heleny trojańskiej. Teraz w roli pisowskiej maskotki usiłuje się obsadzić młodą Sylwię Ługowską. Na razie jednak panna Sylwia nie jest posłanką, a po dwóch wywiadach telewizyjnych można przypuszczać, że z oferty zostania „pisowską Angeliną Jolie" nie skorzysta. Zdaniem niektórych Ługowska to kuriozum – ładna i ma rozum.

Na litość

Pewien niepełnosprawny katecheta z miasteczka w północnej Polsce kandydował w ostatnich wyborach na burmistrza z rekomendacji PiS. Jego kampania wyborcza była jednak cokolwiek ekstrawagancka: napotkanym na rynku osobom mówił, że i tak ma raka, więc szybko umrze. Na szczęście dla miasta nie wybrano go, na szczęście dla niego wciąż ma się nieźle. Ten niewiarygodny acz prawdziwy (nie wymyśliłbym tego!) przypadek pokazuje, że polityk chwyta się wszystkiego.

Wielu polityków nie zna żadnego innego sposobu zarabiania pieniędzy, wielu uzależnionych jest więc od polityki nie tylko prestiżowo, ale i materialnie. Oczywiście mówienie tego wyborcom wprost może odnieść skutek odwrotny do zamierzonego, ale już partyjny lider może takiej argumentacji ulec. Czasem zresztą sam się domyśli. Podobno w 2005 roku to Lech Kaczyński wymógł na swym bracie, by pewien legendarny opozycjonista, skądinąd dość odległy ideowo od PiS, kandydował do Senatu z tej partii. Chodziło o to, by mógł zostać marszałkiem izby i dostać odpowiednią pensję. Nieżyjący prezydent przekonywał brata, że posada ta należy się byłemu opozycjoniście ze względu na piękną, antykomunistyczną przeszłość. Gwoli wyjaśnienia dodajmy, że ów senator nie jest już w PiS.

Na niszę

Jak się nie ma jedynki (patrz sposób na Prządkę), to trzeba się jakoś z tłumu wyróżnić. Można najprościej: ten młody (ale takich chmara, a poza tym czy to warto smarkaczom ufać?), ten rudy (ta nisza chwilowo jest zajęta), ten ze złotym zębem. Można też liczyć na to, że partie nadal nie potrafią układać list wyborczych i z naszego całkiem sporego miasteczka będę jedynym kandydatem – wtedy mamy niszę terytorialną, ale to wszystko pomysły ograne i nazbyt oczywiste.

Naprawdę oryginalną niszę odnalazł w 1997 roku kandydat AWS z Zamościa, nieodrodny syn Porozumienia Centrum, Stanisław Misztal. Ten okulista z zawodu wypisał ponoć w czasie kampanii tysiące darmowych recept – udzielał bowiem wyborcom porad lekarskich. Opłaciło się – ponad 6 tysięcy osób ekscentrycznego Misztala (którego sejmowe wyczyny zasługują na osobny artykuł) wybrało. A że to niedowidzący byli? Cóż, ważne, że wiedzieli, gdzie krzyżyk na liście postawić.

Innym sposobem zdobywania popularności jest metoda na Zeliga (Forresta Gumpa, Jana Piszczyka etc.) polegająca na znalezieniu się tam, gdzie się coś dzieje i kamery mogą to uchwycić. Mistrzem w tej dyscyplinie był właśnie poseł Misztal, który stawał w Sejmie zawsze tuż za Marianem Krzaklewskim. Nic dziwnego, że był on w każdej telewizyjnej migawce, w każdym wywiadzie – dziennikarze pękali ze śmiechu, politycy AWS wściekali się (w końcu Misztalowi wydano oficjalny zakaz takich praktyk), a wyborcy zachodzili w głowę, jakim to ważnym człowiekiem musi być ich krajan. W następnej kadencji manewr ten powtórzył minister w Kancelarii Premiera i wieloletni poseł lewicy Tadeusz Iwiński. Ciągle stawał za plecami Leszka Millera i to właśnie temu (a nie swoim podróżom, jak zapewniał dziennikarzy) zawdzięczał w Klubie SLD przezwisko „Plecak".

Jednak sposobu na Zeliga w tym poradniku nie ujmuję z tej prostej przyczyny, że się już nie zdążysz, drogi kandydacie, w ten sposób wylansować. Bez względu jednak na to, który ze sposobów wybierzesz, szczerze życzymy powodzenia. W końcu ty spełnisz swe marzenia, a my będziemy mieli uciechę.

Z jednej strony kochał ojca, który widział jedynaka w tym fachu, więc do egzaminu przystąpił i nie chciał przynieść wstydu, z drugiej jednak strony w głowie mu była muzyka, a nie adwokatura. Celował więc w minimalne oblanie. Niestety, nie udało się, klęska. Zdał.

Historia ta przyszła mi do głowy podczas obserwowania początków tegorocznej kampanii wyborczej. Większość kandydatów zachowuje się, jakby rzeczywiście chciała koncertowo przegrać. Niestety, nie podejrzewam ich o fantazję Luca. Jak mniemam, oni jednak chcą wygrać te wybory, tylko robią to z gracją minister Hall. Coby więc oszczędzić im upokorzeń, postanowiłem pospieszyć z garścią rad, jak wygrać wybory najmniejszym kosztem.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne