Nienawiść hojna i otwarta

W ostatnich latach pisywałem nieco o rasizmie, psychologicznym mechanizmie budowania sobie wroga oraz politycznej funkcji wyrażania nienawiści do „innego" albo pogardy dla różnorodności.

Publikacja: 03.12.2011 00:01

Red

Sądziłem, że powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia, ale w niedawnej rozmowie z moim przyjacielem Thomasem Stauderem pojawiło się kilka nowych wątków (nowych przynajmniej dla mnie). Była to jedna z tych dyskusji, po których nie pamięta się, kto powiedział to, a kto powiedział tamto, ale nasze wnioski się pokrywały.

Ludzie mają skłonność z iście presokratejską nieroztropnością uznawać miłość i nienawiść za przeciwieństwa – nawzajem konieczne i symetryczne. Czyli że jeśli kogoś nie kochamy, to nienawidzimy, i na odwrót. Ale oczywiście istnieje nieskończona liczba stopni pośrednich między tymi biegunami. Nawet jeśli stosujemy te słowa metaforycznie, to z faktu, iż kocham pizzę, ale nie przepadam za sushi, nie wynika, że nienawidzę sushi. Po prostu lubię je znacznie mniej niż pizzę. To, że kogoś kocham, nie znaczy, że wszystkich innych nienawidzę. Przeciwieństwem miłości może być równie dobrze obojętność. Kocham swoje dzieci, jestem obojętny wobec taksówkarza, który wiózł mnie parę godzin temu.

Ale co naprawdę ważne, pewne rodzaje miłości izolują i są wyłączające. Jeśli szaleńczo kocham jakąś kobietę, oczekuję od niej, że będzie kochała mnie, a nie innych (przynajmniej nie w taki sam sposób). Podobnie matka odczuwa namiętną miłość do swoich dzieci i pragnie, by one kochały ją wyjątkowo. Nigdy też nie poczuje przymusu, by kochać cudze dzieci z taką samą intensywnością. Tak więc na swój sposób miłość jest egoistyczna, zaborcza, selektywna.

Oczywiście istnieje przykazanie, by miłować bliźniego – każdego z 7 miliardów – jak siebie samego. Ale w praktyce przykazanie to wzywa nas, byśmy nikogo nie nienawidzili. Nie oczekuje się od nas, byśmy kochali obcego człowieka podobnie jak kochamy rodziców czy wnuki.

Nienawiść zaś może mieć aspekt wspólnotowy. Szczególnie pod rządami autorytarnymi musi być koniecznie kolektywna. Kiedy byłem dzieckiem, partia faszystowska wymagała, bym nienawidził wszystkich synów zdradzieckiego Albionu, a co wieczór sławny ówczesny spiker radiowy Mario Appelius wygłaszał swą rytualną formułę: „Niech Bóg przeklnie Anglików". Tego właśnie chcą dyktatorzy i populiści – a także fundamentalistyczne odłamy religii – bo nienawiść do wspólnego wroga jednoczy ludzi i sprawia, że płonie w nich ten sam płomień.

Miłość ogrzewa serce tylko w odniesieniu do kilku wybranych osób. Nienawiść rozpala serca każdego po „naszej" stronie i mobilizuje grupę, by działała dyskryminacyjnie wobec milionów ludzi: narodu, grupy etnicznej, osób mówiących innym językiem albo o innym kolorze skóry. Włoski rasista może nienawidzić wszystkich Albańczyków, Rumunów czy Cyganów. Umberto Bossi, lider Ligi Północnej, nienawidzi wszystkich Włochów z południa (a ponieważ część jego pensji pochodzi z podatków pobieranych na południu, to daje on istny popis złej woli). Kiedy był jeszcze premierem, Silvio Berlusconi dawał jasno do zrozumienia, że nienawidzi sedziów, i wzywał Włochów, by go naśladowali; to samo dotyczy jego nienawiści do komunistów, chociaż wymagała ona wytropienia ich tam, gdzie już dawno ślad po nich zaginął.

Nienawiść nie jest zatem indywidualistyczna i wsobna, ale hojna i otwarta, obejmująca całe masy ludzi za jednym zamachem. Tylko w powieściach pisze się, że to pięknie umrzeć w imię miłości. Zazwyczaj najbardziej godnym naśladowania bohaterem jest ten, którego śmierć dopadła, gdy walczył ze znienawidzonym przeciwnikiem.

Dzieje naszego gatunku są naznaczone bardziej przez nienawiść, wojny, masakry niż przez czyny powodowane miłością, które z natury są niewygodne i wymagają więcej trudu, zwłaszcza jeśli sięgają poza najbliższy krąg wyznaczony przez nasze samolubstwo. Nasza skłonność do rozkoszowania się nienawiścią jest tak głęboko naturalna, że liderzy o zdolnościach manipulacyjnych bez trudu ją podsycają i eksploatują. A po drugiej stronie chwilami wydaje się, iż do miłowania zachęcają nas tylko odstręczające fikcyjne postaci, budzące w nas konsternację swoim zwyczajem całowania trędowatych.

© 2011 Umberto Eco, Distributed by The New York Times Syndicate

Sądziłem, że powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia, ale w niedawnej rozmowie z moim przyjacielem Thomasem Stauderem pojawiło się kilka nowych wątków (nowych przynajmniej dla mnie). Była to jedna z tych dyskusji, po których nie pamięta się, kto powiedział to, a kto powiedział tamto, ale nasze wnioski się pokrywały.

Ludzie mają skłonność z iście presokratejską nieroztropnością uznawać miłość i nienawiść za przeciwieństwa – nawzajem konieczne i symetryczne. Czyli że jeśli kogoś nie kochamy, to nienawidzimy, i na odwrót. Ale oczywiście istnieje nieskończona liczba stopni pośrednich między tymi biegunami. Nawet jeśli stosujemy te słowa metaforycznie, to z faktu, iż kocham pizzę, ale nie przepadam za sushi, nie wynika, że nienawidzę sushi. Po prostu lubię je znacznie mniej niż pizzę. To, że kogoś kocham, nie znaczy, że wszystkich innych nienawidzę. Przeciwieństwem miłości może być równie dobrze obojętność. Kocham swoje dzieci, jestem obojętny wobec taksówkarza, który wiózł mnie parę godzin temu.

Ale co naprawdę ważne, pewne rodzaje miłości izolują i są wyłączające. Jeśli szaleńczo kocham jakąś kobietę, oczekuję od niej, że będzie kochała mnie, a nie innych (przynajmniej nie w taki sam sposób). Podobnie matka odczuwa namiętną miłość do swoich dzieci i pragnie, by one kochały ją wyjątkowo. Nigdy też nie poczuje przymusu, by kochać cudze dzieci z taką samą intensywnością. Tak więc na swój sposób miłość jest egoistyczna, zaborcza, selektywna.

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne