Gdy ksiądz Witold Szulczyński wchodzi do pomieszczenia, w którym w dzień spędzają wolny czas opiekunowie z domu dziecka, robi się harmider. Dzieci małe i duże biegną do mężczyzny w jasnym swetrze, przytulają się, śmiejąc się z radości – padre Witold przyszedł! – wołają po rosyjsku. Z boku, uśmiechnięte, stoją dwie zakonnice. Bo to sierociniec Caritasu i choć dzieci to głównie prawosławni Gruzini, opiekują się nimi katolicy.
Padre Witold zna wszystkich swych podopiecznych. Może opowiedzieć historię każdego z nich, która mogłaby zapełnić jedną czy dwie strony „Rzeczpospolitej". Nie są to opowieści miłe. Jeden z chłopców ma ojca schizofrenika, a matka wyjechała do Turcji; mieszka tu od sześciu lat. Dziewczynka: ojciec zmarł po zawale, matka jest chora psychicznie. Inny chłopiec: ojciec gdzieś zaginął, matka zmarła, dzieci żebrały i kradły na ulicy. Każda opowieść to jakaś indywidualna tragedia dziecka, które nie ma normalnej rodziny, które często bywało głodne, samotne, smutne, nieszczęśliwe. Teraz, choć nie doszło do jakiegoś cudownego odbudowania ich rodzin, dzieci nie są już ani głodne, ani samotne, ani smutne, ani też nieszczęśliwe. Znalazły miejsce, które jest dla nich ratunkiem: sierociniec Caritasu.
Katolicki sierociniec
To katolicki dom dziecka, co widać choćby po fotografiach i rysunkach, umieszczonych na korytarzach i w salach. Ale i dom gruziński, w którym mieszkają prawosławni, więc wizerunek wielce tu szanowanego patriarchy Ilii II też się pojawia. Gruzińska jest też oferta skierowana do dzieci.
– Chodziło o to, by nasi podopieczni mogli, bawiąc się, uczyć się przy okazji czegoś pożytecznego – mówi ksiądz.
Dla przybysza z Polski to egzotyka, dla nich coś zupełnie normalnego. W suterenie wzdłuż korytarza mieszczą się pracownie. Lepienie z gliny wcale nie oznacza wytwarzania garnków, choć jeśli któreś z dzieci chce, może oczywiście zrobić talerz czy dzbanek. Z gliny robi się tu przedmioty będące znakomitą pamiątką dla turystów. Jeden z chłopców pracowicie tworzy spory model cerkwi. Z blachy metodą wyklepywania i modelowania rysikiem tworzy się inny rodzaj pamiątek, też w Gruzji popularnych. A w pomieszczeniach na samej górze jest jeszcze pracownia tkacka, gdzie dzieci pracowicie tworzą przepiękne chodniki i dywany, niektóre na specjalne zamówienie. Uczą się też, jak wytwarzać emal, czyli pokryte kolorowymi wzorami metalowe ozdoby, na przykład krzyżyki.
Nauczą się, to nawet jeśli nie zdobędą innego zawodu, będą w stanie wyżyć, produkując takie pamiątki, podkreśla dyrektor gruzińskiego Caritasu. Tak jest tu ze wszystkim. Nauka tańców ludowych jest miłą rozrywka i jednocześnie czymś cenionym w gruzińskim społeczeństwie. A tworzenie własnych przedstawień teatralnych z lalkami pacynkami i marionetkami uczy tworzenia takich lalek i odgrywania ról.
W sierocińcu bawią i uczą się zarówno ci, którzy mieszkają tu na stałe w wysprzątanych kolorowych pokojach, jak i ci, którzy mieszkają we własnych domach, a pojawiają się tu na dwóch zmianach, porannej i popołudniowej, rozdzielonych szkołą. Ci drudzy obiad zjadają w stołówce dla biednych mieszczącej się w tym samym budynku.
Gdy ze stołówki wychodzą dzieci, pojawiają się w niej ludzie starzy i biedni. Codziennie około 200 dorosłych. Przy drzwiach siedzi osoba sprawdzająca dokumenty i kartonikowe potwierdzenie przyjęcia do stołówki. Bo dostępna jest tylko dla naprawdę ubogich. Inaczej zjawiłoby się pół miasta – mówi ksiądz.
Dziś jest zupa grochowa i kasza pszenna z puszką tuńczyka na dokładkę. Jedzą, powoli smakując każdą łyżkę. Tu dawna śpiewaczka operowa, tam wiolonczelista z filharmonii, tu profesor. Kiedyś byli kimś, dziś są nikim. Po obiedzie spotykają się w jednym z pomieszczeń, by wysłuchać koncertu, zaimprowizowanego dla nich przez studentów tbiliskiego uniwersytetu. Chwila radości, której na co dzień tak im brakuje.
Chorych nawiedzać
W ciasnych, ale schludnych pomieszczeniach Caritasu Gruzja około południa jest pustawo. W przychodni nie ma ani jednego pacjenta. – Przyjmowaliśmy do 100 osób dziennie – opowiada ksiądz Szulczyński. – Ale teraz całe swoje siły rzuciliśmy na pomoc w domach. Opieka medyczna to kolejne, obok sierocińca i stołówki dla ubogich, przedsięwzięcie Caritasu.
– Kilkanaście lat temu w przychodni codziennie było pełno ludzi. Wstrząsana najpierw wojną domową, a później sporami wewnętrznymi Gruzja niespecjalnie troszczyła się o swoich chorych obywateli, a zwłaszcza o ubogich i starych. Przychodzili więc do Caritasu, który, choć to organizacja katolicka, a w Gruzji katolików jest niewielu, pomagał wszystkim, niezależnie od narodowości i wyznania.
Od 1994 r. bardzo wiele się zmieniło. Wtedy panował totalny chaos, a teraz władze, choć niewiele, coś dla chorych robią.
Przychodnią Caritasu kieruje doktor Nina Pirajewa, szefowa programu medycznego i socjalnego. Oprowadza po swoim królestwie, pokazując niewielką poradnię, szafy pełne lekarstw, pokój do szkolenia personelu medycznego z manekinem wyglądającym jak żywy człowiek i sztuczną ręką do nauki robienia zastrzyków, a także salkę do ćwiczeń dla pacjentów tego potrzebujących. W różnych miejscach umieszczone są tabliczki z nazwami instytucji, które sponsorowały sprzęt. Bo Caritas nie ma pieniędzy, by drogie urządzenia samodzielnie kupić i bez sponsorów nie mógłby przetrwać.