Mogłaby to być opowieść o tym, jak genialny chłopek-roztropek wskoczył na falę historii. Jak ruch społeczny, mimowolnie uruchomiony intrygą wewnątrz aparatu partyjno-esbeckiego skierowaną przeciwko Gierkowi, porwał cały naród. Mogłaby to być opowieść o Wałęsie – igraszce dziejów, któremu wydaje się, że je tworzy. Szekspirowska rzecz o wielkości, zdradzie, pysze i upadku. To materiał na arcydzieło pasujący Andrzejowi Wajdzie i scenarzyście Januszowi Głowackiemu, ludziom inteligentnym i pozbawionym złudzeń.
Jednak nie spodziewam się podważenia mitu założycielskiego III Rzeczypospolitej. Jakieś sygnały, że nie są naiwni, dadzą na drugim planie. Będą widoczne dla garstki widzów. Ale na wierzchu fabuły znajdzie się święta historia, jaką kościół na Czerskiej podaje do wierzenia dla osłony klasy panującej w kraju. Nie tylko z oportunizmu, ale i z przekonania, że upadek mitu Lecha Wałęsy nie opłaca się polskiej racji stanu.
Rozgrzeszenie od wieszcza
Oceniając zachowania polityczne Andrzeja Wajdy, nie można poprzestać na moralizowaniu. Trzeba brać pod uwagę czynnik niewystępujący u zwykłych ludzi. Jest to talent, boski dar intuicji, którego artyście nie wolno zmarnować. Talent jest wrażliwością na podszepty nieświadomości własnej i zbiorowej. W tych głębiach dojrzewa duch czasu, by wylecieć na świat. W kinie obejmuje umiejętność nadawania przeczuciom pięknej formy w ciekawej opowieści. Dar tak rzadki, że rozgrzesza wiele.
Krytycy zachowań Wajdy z prawicy patriotycznej nie zdają sobie sprawy, co to znaczy być artystą tej klasy. Dla niego nie są miarodajni publicyści, lecz romantyczni poeci, jak Mickiewicz, który tak widział swą twórczość: „Pieśni ma tyś jest gwiazdą na granicy świata!/I wzrok ziemski, do ciebie wysłany za gońca/Choć szklanne weźmie skrzydła, ciebie nie dolata/Tylko o twoję mleczną drogę się uderzy;/Domyśla się, że to słońca/Lecz ich nie zliczy, nie zmierzy". Wobec takich wzlotów – jak można mieć pretensje o paplaninę w mediach czy gesty polityczne!
Wierność wobec talentu jest pierwszym obowiązkiem artysty, przed obywatelskim. A jeśli przy okazji może przysłużyć się swojej wspólnocie, tym lepiej. Wajda spełnia oba warunki. Dlatego rozgrzesza Lecha Wałęsę. W gruncie rzeczy są to bratnie dusze, a ich losy podobne, chociaż sam nie jest podejrzewany o tak naganne zachowania jak przywódca „Solidarności". Nawet w Internecie, gdzie tak łatwo rzuca się oskarżenia, nie ma zarzutu o współpracę mistrza z SB. Jeden i drugi geniusz oportunizmu położył zasługi dla kraju, zdobył światową sławę, i także – dużo pieniędzy dzięki grze na przechytrzenie z grupą trzymającą władzę.
Gra o przetrwanie
Mistyczna wizja w celi u bernardynów jest czymś innym niż twórczość w realnym świecie. Reżyser to nie poeta sam na sam z Bogiem i kartką papieru, lecz organizator machiny produkcyjnej. Tworzy wizję, kalkulując, skąd brać pieniądze na filmy, jak zabezpieczyć się przed rywalami i wrogami. Gra o przetrwanie filmowca nie wygląda godnie. Ale Pan Andrzej umie przysiąść się z wdziękiem do największego płatnika w okolicy i brać pieniądze, jakby ledwo się godził – wypatrując zarazem większego żywiciela. Jednak nie chowa zysków dla siebie: dzieli się twórczością. Najlepsze jego filmy są rzeczywiście „jak gwiazda na granicy świata". Przypomnijmy sobie tylko „Wesele" lub „Ziemię obiecaną".
Połączenie talentu i oportunizmu pozwoliło mu także nakręcić najlepszy film polityczny, „Człowieka z marmuru". Pozostając fetowanym przez władze najważniejszym filmowcem PRL, z własnym zespołem produkcyjnym X, przystąpił duchem do opozycji spod znaku marksizmu rewizjonistycznego. Symbol tej ideologii, wyzyskiwanego robotnika, użył do podważenia marksizmu u władzy. A zrobił tak zręcznie, że inteligentni politrucy przekonywali tępych kolegów, że „to nasz człowiek".
Ale przechytrzył nawet tych inteligentnych, będąc już jedną nogą gdzie indziej. Przeczuwał nową epokę. Nie pomylił się. Kiedy nadeszła „Solidarność", wchłonął ducha narodowej konfederacji. Nad Polską wisiała interwencja sowiecka, a on w grudniu 1980 r. reżyserował ceremonię odsłonięcia pomnika Poległych Stoczniowców, wpychając się do kibitki na Sybir.