Po upadku socjalizmu Czesi i Słowacy nie chcieli żyć w jednym kraju i podzielili go na pół. Po prawie dwóch dekadach Słowacja weszła do strefy euro, a Czechy stały się eurosceptyczne. Wygląda na to, że słabość do tworzenia nowych podziałów w Europie zyskuje na popularności; ot, choćby pomarańczowa Zachodnia Ukraina i niebieska Wschodnia Ukraina czy Niemcy z dawnej RFN, którzy nie chcą za żony kobiet z dawnej NRD...
Niestety, taki podział utrwala się również w Polsce: widać to choćby w każdych wyborach parlamentarnych. W 2011 roku województwa wschodnie poparły PiS, a zachodnie PO, natomiast w środku: w mazowieckim i łódzkim, wygrała PO, ale z mniejszą przewagą niż na zachodzie Polski. Te podziały uwidaczniają się również w sferze kulturowej i symbolicznej, powstało pojęcie „leminga", czyli prounijnego wyborcy PO, i zwanego pogardliwie pisiorem eurosceptycznego wyborcy PiS. Gdzieś po Polsce są rozsiani także wyborcy mniejszych partii.
Przeprowadźmy pewien eksperyment myślowy: załóżmy, że wzorem Czechosłowacji Polska dzieli się na dwie części i na zachodzie powstanie PRL (Polska Republika Lemingów), a na wschodzie IV Rzeczpospolita. Linia graniczna przechodzi wzdłuż linii Wisły, stolica PRL przeniesiona zostaje do Gdańska lub Poznania, a IV RP do Krakowa. Jak mógłby w takiej sytuacji wyglądać rozwój obu państw?
Najpierw pojawiłby się problem zadłużenia: kto dziedziczy je po III Rzeczypospolitej? Najsprawiedliwiej byłoby oszacować zadłużenie, odwołując się do długu powstałego za czasów rządów partii, posiadających poparcie obecnych lemingów bądź pisiorów. Jeśli przyjąć by taki mechanizm, PRL byłaby na starcie bardziej zadłużona niż IV RP. Wynika to z prostego faktu, że partie odwołujące się do poparcia obecnych lemingów rządziły znacznie dłużej niż ich oponenci (można do nich zaliczyć gabinety Jana Olszewskiego, Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego). Dług PRL z pewnością przekroczyłby 60 proc. PKB nowego kraju. Byłoby to poważnym wyzwaniem, bo rząd PRL prawdopodobnie chciałby jak najszybciej doprowadzić do wejścia swego kraju do strefy euro. Jeśli po kilku latach udałoby się obniżyć dług, walutą PRL stałoby się euro: w IV RP pozostałaby nią złotówka. Flagą IV RP z pewnością pozostałaby biało-czerwona z orłem w koronie. Z flagą PRL byłby problem, ale konsumpcyjnie i prounijnie nastawione społeczeństwo musiałoby wybrać coś innego. Kiedyś sugerowałem, że być może orła powinna zastąpić mała biedronka.
Na pewno nastąpiłyby duże zmiany w edukacji. W szkołach IV RP uczono by w duchu patriotyzmu, Henryk Sienkiewicz byłby kluczowym autorem. Rozszerzono by program historii z naciskiem na epokę jagiellońską, czas, gdy Polska była wielka. W szkołach PRL uczono by przede wszystkim tolerancji, ograniczając historię Polski na rzecz historii Unii Europejskiej. Lekcje religii usunięto by ze szkół, na liście lektur zamiast Sienkiewicza znaleźliby się pisarze europejscy promujący libertyńskie poglądy.
W IV RP rozwój gospodarczy byłby oparty na promocji firm rodzinnych i polityce patriotyzmu gospodarczego. W PRL osią rozwoju byłyby inwestycje firm unijnych oraz pozyskiwanie jak największej ilości środków unijnych.
Oczywiście lemingi źle by się czuły w IV RP, a narodowcy w PRL. Dlatego doszłoby do masowych migracji. Przez ustawione na mostach w Warszawie punkty graniczne na zachód jechałyby sznury białych toyot, prowadzone przez pracowników międzynarodowych korporacji, a na wschód wyładowane dobytkiem kombi narodowców, prowadzących własne małe firmy.