Zupa papieża Franciszka

"Kościół Boży jest popularniejszy od Beatlesów" – mógł za swojego życia powtarzać bł. Jan Paweł II, trawestując słynne słowa Johna Lennona.

Publikacja: 15.03.2013 12:00

Charyzmatyczny polski papież przyciągał na stadiony tłumy większe niż najsłynniejsze zespoły rockowe. Za jego pontyfikatu Kościół, który wcześniej niechętnie przyjmował zasady gry narzucone przez współczesność, postanowił podjąć wyzwanie i stanąć do światowego wyścigu autorytetów.

Jak doskonale pamiętamy, spotkało się to z aplauzem wielu komentatorów. Czym dalej był intelektualista czy publicysta od Kościoła, tym intensywniej klaskał Janowi Pawłowi II. Czym mniej rozumiał, na czym polega istota Kościoła, tym głośniej piał hymny pochwalne. Czasem krzywiąc się na napomnienia moralne papieża, ale entuzjazmując się jego otwartością na świat i ludzi, czyli – mówiąc wprost – jego medialnością.

Sympatię do polskiego papieża, doskonale sterującego nastrojami tłumów, świetnie odnajdującego się przed kamerami, przejęli jego następcy, choć raczej było to dziedzictwo z urzędu niż z talentu i powołania. W Benedykcie XVI, który przez długie lata jako kardynał pracujący w kurii rzymskiej należał do bliskich współpracowników Jana Pawła II, na siłę doszukiwano się podobieństw do poprzednika, choć obaj byli postaciami – i w osobistym, i w teologicznym, i w duszpasterskim wymiarze – zupełnie różnej rangi. Także Ojca Świętego Franciszka, nie czekając na to, co ważnego ma nam do powiedzenia, przyjęto jak kolejne wcielenie Jana Pawła II, wynajdując już w jego pierwszych wypowiedziach podobieństwa do słów polskiego papieża.

Trudno przesądzać, czy Franciszek sprosta tym oczekiwaniom, czy wykaże się podobnie telewizyjną charyzmą, jaką dysponował Jan Paweł II. Nowy papież chyba wie, co się może podobać liberałom – jeszcze jako kardynał mieszkał w skromnym domu, sam sobie gotował, jeździł komunikacją miejską. A gdy konklawe wybrało go na głowę Kościoła, przyjął imię Franciszka – kojarzące się z ubóstwem, skromnością i miłością do zwierzątek. Na kolacje po wyborze pojechał nie papieskim samochodem, jak jego poprzednicy, ale autokarem, wraz z innymi kardynałami. Doskonale wie, że takie ostentacyjnie prezentowane chwyty uwodzą media, podobnie jak kiedyś w Polsce – przepraszam za to trywialne porównanie – spodobała się deklaracja Donalda Tuska, że będzie latać rejsowymi samolotami. Tyle tylko, że to są dość prymitywne zagrywki pod publiczkę i nie da się ich ciągnąć w nieskończoność. Trudno sobie wyobrazić, że premier wciąż nie zdąża na ważne międzynarodowe spotkania, bo spóźnił się samolot, którym leciał, a papież zamiast zajmować się licznymi problemami Kościoła powszechnego, codziennie poświęca godzinę na gotowanie sobie choćby i najsmaczniejszej zupy. Najlepiej pod okiem kamer Big Brothera.

Chętnie uwierzę w autentycznie dobre serce i skromność Ojca Świętego Franciszka. Ale – i to pewnie zbulwersuje niektórych – bardzo bym nie chciał, aby ten mój papież był za autorytet uznawany przez wszystkich, aby wszędzie był kochany i akceptowany. Nie chciałbym tego, bo powszechna miłość zazwyczaj bardzo wiele kosztuje: trzeba się za nią wypłacić ukrywaniem wyrazistych poglądów, przemilczaniem drażliwych kwestii, chowaniem prawdziwego przesłania za zasłoną niewiele znaczących miłych dla ludzi obietnic i deklaracji.

Ponosząc taki koszt Ojciec Święty byłby pewnie w stanie powalczyć w rankingach popularności z zespołem Coldplay, pojawiać się w mediach częściej niż David Beckham, a na listach autorytetów byłby umieszczany wyżej niż Jurek Owsiak, Tomasz Lis i Agnieszka Holland. Ale czy na tym polega posłannictwo papieża?

W naszych czasach w tej konkurencji dotąd jedynym w miarę skutecznym okazał się  Jan Paweł II i trudno sobie wyobrazić, co musiałby wyczyniać Franciszek, aby powtórzyć jego osiągnięcia. Tylko po co miałby to robić? Następca św. Piotra i namiestnik Jezusa Chrystusa na ziemi to naprawdę nie jest ta sama liga, co kilku celebrytów, spoconych w pogoni za popularnością.

Charyzmatyczny polski papież przyciągał na stadiony tłumy większe niż najsłynniejsze zespoły rockowe. Za jego pontyfikatu Kościół, który wcześniej niechętnie przyjmował zasady gry narzucone przez współczesność, postanowił podjąć wyzwanie i stanąć do światowego wyścigu autorytetów.

Jak doskonale pamiętamy, spotkało się to z aplauzem wielu komentatorów. Czym dalej był intelektualista czy publicysta od Kościoła, tym intensywniej klaskał Janowi Pawłowi II. Czym mniej rozumiał, na czym polega istota Kościoła, tym głośniej piał hymny pochwalne. Czasem krzywiąc się na napomnienia moralne papieża, ale entuzjazmując się jego otwartością na świat i ludzi, czyli – mówiąc wprost – jego medialnością.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy