Znajomy inżynier wojskowy często powtarza, że obecne tempo przyrostu wiedzy technologicznej nie ma precedensu. Programy komputerowe zbliżają się do granicy przejścia testu Turinga. Przekraczają także granice wspólnot narodowych – te same dźwięki systemu Windows słyszy cały glob. Internet daje dostęp do wielkiej bazy ludzkiej wiedzy, co wpływa na treść i formę pracy intelektualnej, a także na mentalność naukowców. W obliczu globalizacji produkcja intelektualna i jej ochrona stają się więc głównym źródłem dochodu państw zachodnich.
Te wszystkie zjawiska rodzą pytania o etykę pracy człowieka. Czy sztuczna inteligencja może stać się doskonalszym (wydajniejszym, tańszym) użytkownikiem języka od człowieka? W jakim stopniu maszyny zastąpią w pracy humanistów? I wreszcie, jak cyfrowa globalizacja wpłynie na podział pracy i dochodu światowego?
Prognozować, jak będzie wyglądał homo digitalis za lat dziesięć, byłoby niedorzecznością, jednak na podstawie obecnych tendencji można wysnuć pewne wnioski. Jako osoba pisząca i przetwarzająca teksty na pierwszym miejscu wymieniłbym zjawisko plagiatu.
Wygląda na to, że mimo pojawienia się aplikacji kontrolnych plagiatów będzie coraz więcej. Przyczyną wydaje się lenistwo intelektualne spowodowane szybkim tempem przyrastania zasobów intelektualnych i łatwym dostępem do edytowalnych tekstów elektronicznych. Stara szkoła intelektualna stawiała na tworzenie własnej narracji. Melchior Wańkowicz w „Karafce La Fontaine'a" pisał o tradycyjnej formie przekazu treści, jaką jest gawęda, zahaczająca czasem o zmyślenie. Kto w epoce łatwej weryfikowalności faktów, goniących terminów i gotowych szablonów odważy się tworzyć oryginalne formy, w izolacji od innych narracji?
Era plagiatu
Odważyła się Agata Bielik-Robson w rozmowie z Tadeuszem Bartosiem wydanej jako „Kłopot z chrześcijaństwem". Dzięki nowym technologiom książka doczekała się mocnej krytyki na blogu Kompromitacje.blogspot.com, którego autor ukrywający się pod pseudonimem Ebenezer Rojt przy użyciu aparatu naukowego starał się wykazać (i raczej mu się to udało), że filozofka puszcza wodze fantazji, wymyślając na nowo biografię Barucha Spinozy i „nowy wspaniały judaizm". Diametralnie odmienne podejście do wiedzy źródłowej zaprezentował z kolei w II tomie „Historii filozofii XX wieku" Tadeusz Gadacz. Dość powiedzieć, że w nieżyczliwej recenzji naukowej Jan Woleński zarzucił mu plagiat, a na potwierdzenie wypisał kilka fragmentów dzieła wraz z ich niezaznaczonymi w tekście bardzo podobnie brzmiącymi źródłami.
Nie tyle idzie mi tu jednak o osądzanie wyżej wymienionych autorów, co nie byłoby zadaniem dla dziennikarza, tylko dla znawców tematu, ile o zarysowanie ogólnej tendencji: „humanistyczna" dowolność zastępowana jest przez nadmierną „cyfrową" wierność, przepisywanie z minimalnymi zmianami gotowych analiz innych autorów – co rodzi zarzut plagiatu. Być może w poszukiwaniu „własnej", niezapożyczonej struktury tekstu badacze z dziedziny nauk humanistycznych powinni zastosować znaną wśród programistów metodę „clean room design", która ściśle rozdziela analizę źródeł od tworzenia własnego dzieła. Pozwala ona uniknąć kontrowersji w kwestii praw autorskich.
Pan tłumacz Google
Pod znakiem zapytania stoi też obecność tworzonych przez fachowców encyklopedii – zwłaszcza wobec istnienia „oddolnej", coraz kompletniejszej i lepiej uźródłowionej angielskiej Wikipedii. Polską edycję tego projektu dyskwalifikuje jej mniejsza skala i chyba jednak gorszy etos pisarski naszego narodu.
Można natomiast zauważyć, że Wikipedia jest encyklopedią zglobalizowaną, opartą w dużej mierze na międzynarodowych kategoriach pojęciowych, w przeciwieństwie do różnych encyklopedii PWN czy Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej, które w większym stopniu były nośnikami tożsamości narodowej. Wikipedia ma też tę cechę, że teoretycznie się nie starzeje, a już na pewno nic z niej nie znika; każde nowe hasło pozostawia nas raz na zawsze z coraz lepiej ponazywanym, odczarowanym światem. Dożywotnia wzmianka w „ludowej" encyklopedii to dla jednych „bohaterów" takiego hasła błogosławieństwo, dla innych przekleństwo. Nie przypadkiem szef firmy Google stwierdził, że w Internecie brakuje przycisku „DELETE".