Bunt starców

Pół wieku temu, 14 marca 1964 roku, Antoni Słonimski złożył ?w Kancelarii Premiera ?w Urzędzie Rady Ministrów dwuzdaniowy memoriał protestacyjny przeciw cenzurze. ?Jak poszerzyło to granice ?ówczesnej wolności?

Publikacja: 14.03.2014 22:22

Pochód pierwszomajowy w roku 1964. Na trybunie Władysław Gomułka w otoczeniu notabli PRL, u stóp – e

Pochód pierwszomajowy w roku 1964. Na trybunie Władysław Gomułka w otoczeniu notabli PRL, u stóp – entuzjaści ortalionowych płaszczy

Foto: EAST NEWS

Red

Wieczorem pierwszego grudnia 1963 roku miało miejsce u Jerzego Andrzejewskiego „zebranie obywatelskie", na którym obecni byli między innymi: Paweł Hertz, Adam Ważyk, Jerzy Zawieyski, Stefan Kisielewski, Melchior Wańkowicz, Stanisław Mackiewicz, Mieczysław Jastrun, Zygmunt Mycielski, Maria Dąbrowska i Anna Kowalska. Spotkanie odbywało się pod znakiem protestu wobec zaostrzenia polityki kulturalnej w Polsce Ludowej. Zaatakowany imiennie został Jarosław Iwaszkiewicz, prezes ogólnopolskiego Związku Literatów Polskich, który w swoim artykule „O optymizmie" w imieniu pisarzy związkowych z entuzjazmem przyjął dyskusję i uchwały XIII Plenum Komitetu Centralnego PZPR z lipca 1963 roku o konieczności ideologicznego zaangażowania literatów. Pisał tam: „Nie należymy do pesymistów, o ile chodzi o współczesną literaturę polską. Ale z największym uznaniem powitaliśmy postulaty skierowane pod jej adresem".

Iwaszkiewicz był bez wątpienia wielkim pisarzem, co, szczególnie w związku z jego niedawną okrągłą rocznicą urodzin, wszyscy zgodnie przyznają. Jednak nie będziemy tutaj mówić o nim jako o pisarzu, ale wyłącznie o jego działalności organizacyjnej. Iwaszkiewicz posiadał majątek w Stawisku, gdzie obecnie znajduje się muzeum poświęcone jego osobie. W latach 60. ubiegłego stulecia krążył niewybredny wierszyk: „Ma Stawiska, stanowiska, 70 lat, po co więcej brać do pyska, wiedzieć bym ja rad".

Wańkowicz na spotkaniu u Andrzejewskiego domagał się wyrażenia wotum nieufności dla prezesa ZLP. Inni studzili atmosferę: „Jeśli ma się nie udać, lepiej nie robić". Bojowe nastroje wyładowano na rozszerzonym plenum Zarządu Głównego ZLP w połowie stycznia następnego roku, na którym ostro przemawiali m.in.: Jasienica, Jastrun, Kisielewski, Słonimski, Wańkowicz. Popis retoryczny dał Cat-Mackiewicz, co w jego przypadku było raczej niespotykane.

W końcu 14 marca 1964 roku Antoni Słonimski złożył w Kancelarii Premiera Józefa Cyrankiewicza dwuzdaniowy memoriał o następującej treści: „Ograniczenie przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polityki kulturalnej w duchu zagwarantowanym przez konstytucję państwa i zgodnym z dobrem narodu".

Podpisało się pod nim 34 wybitnych naukowców i pisarzy, dlatego z miejsca zaczęto mówić o Liście 34. Średni wiek sygnatariuszy wynosił 63 lata, więc możemy chyba się zgodzić z Anną Kowalską, kiedy pisze w swoich dziennikach o „buncie starców".

Ostatnie dni Października

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny..." – pisał Staff. Wiersz ten zamieszczono w powojennym „Zarysie literatury polskiej" w rozdziale „Rozkład kultury burżuazyjnej". Był to jedyny utwór tego poety w tomie obejmującym lata 1918–1950, co skłoniło Antoniego Słonimskiego do dowcipnej uwagi, że autorom najwidoczniej chodziło o fakt, iż rozkład ten odbywał się w czasie deszczu.

Październik 1956 roku również sygnalizował rozkład kultury, choć już zupełnie innej – a przynajmniej częściową, lecz trwałą liberalizację stosunków kulturalnych w Polsce Ludowej.

W grudniu tego roku miał miejsce w Warszawie VII Walny Zjazd Delegatów Związku Literatów Polskich. Na prezesa organizacji wybrano Słonimskiego, wyartykułowano rewolucyjne (a w oficjalnej nomenklaturze: kontrrewolucyjne) postulaty: potępiono komenderowanie kulturą w okresie stalinowskim, opowiedziano się za zniesieniem cenzury i „reeuropeizacją literatury", a także za „rozszerzeniem stosunków z polskimi pisarzami na emigracji" i ułatwieniem dostępu do emigracyjnych publikacji. Jednocześnie wyrażono solidarność z narodem węgierskim, wysyłając list do węgierskich pisarzy.

Niestety, prędko miało się okazać, że postulaty te nie miały żadnych szans realizacji, bowiem Październik nie był żadnym nowym otwarciem, lecz jedynie tym, co w języku rosyjskim nosi nazwę pieriedyszka, tj. chwila odpoczynku, odetchnięcie, odprężenie.

Awangardą w głoszeniu potrzeby liberalizacji życia publicznego był tygodnik „Po prostu", który od 1955 roku ukazywał się jako „pismo studentów i młodej inteligencji". Ale oto po przerwie wakacyjnej 1957 roku cenzura zawiesiła jego działalność, co doprowadziło na początku października do studenckich demonstracji, rozpędzonych milicyjnymi pałami. W tym samym czasie przygotowywano do druku pierwszy numer nowego miesięcznika literackiego „Europa", który miał się ukazać w listopadzie. Premiera była poprzedzona głośną reklamą. W pewnym momencie Gomułka powiedział, że „żadnej »Europy« nie będzie", w konsekwencji czego Andrzejewski, Dygat, Hertz, Jastrun, Kott, Ważyk i Żuławski, którzy mieli tworzyć redakcję nowego miesięcznika, złożyli legitymacje partyjne.

Myliłby się jednak ten, kto nazwałby 1957 rokiem zamykanych pism – od lutego zaczęła się bowiem ukazywać „Polityka", która jednak była pismem tout court reżimowym. W połowie października 1958 roku obradowało XIII Plenum KC PZPR, na którym Gomułka wygłosił referat „Zadania organizacji partyjnych w akcji przed III Zjazdem partii", podsumowując go w słowach: „Krótko mówiąc – prasa winna być wiernym, aktywnym i stojącym na wysokim poziomie umiejętności pomocnikiem partii". Rozpoczęto szturm na środowiska inteligenckie: czyszczono szeregi partyjne z nieprawomyślnego elementu, sukcesywnie ograniczano przydział papieru na druk książek i czasopism, zaostrzano cenzurę, dokonywano przetasowań w redakcjach tytułów prasowych. W 1958 roku wytoczono proces Hannie Szarzyńskiej-Rewskiej za posiadanie „Kultury" paryskiej i skazano ją na trzy lata więzienia, a w 1962 roku oskarżono Annę Rudzińską o podjęcie się tłumaczenia książki Feliksa Grossa „The Seizure of Political Power" dla paryskiego miesięcznika.

Dopełnieniem tego obrazu było rozwiązanie w 1962 roku Klubu Krzywego Koła oraz połączenie w następnym roku „Nowej Kultury" i „Przeglądu Kulturalnego" w jedno pismo o nieprzypadkowej nazwie „Kultura". Giedroyc uznał to ostatnie posunięcie za niemądre, świadczące o słabości reżimu, po czym rozpisał konkurs na najlepszy dowcip w związku z kradzieżą tytułu.

Oto w największym skrócie tło interesujących nas wydarzeń.

Zbrodnia i kara

Inicjatorem i redaktorem Listu 34 był Słonimski, on też zebrał większość podpisów w Warszawie. Na prowincji działał Jan Józef Lipski, który zdobył m.in. podpis Marii Dąbrowskiej, fortelem umieszczając go na czołowym miejscu, tak, aby stworzyć wrażenie, że była ona jedną z pierwszych osób, które złożyły pod nim swój autograf. W rzeczywistości było oczywiście dokładnie odwrotnie – Dąbrowska zdecydowała się podpisać, widząc wiele znanych i utytułowanych nazwisk.

Ale czy na początku 1964 roku znalazło się tylko 34 naukowców i pisarzy, którzy mieli odwagę domagać się zmiany polityki kulturalnej rządu?

Podpisów mogło być rzecz jasna dużo więcej, nie do wszystkich jednak zwrócono się z propozycją, m.in. w obawie przed trudnymi do przewidzenia konsekwencjami. Brakło też czasu, aby objechać prowincję, nie wszystkich zastano w domach. Byli oczywiście i tacy, którzy otwarcie odmówili uczestnictwa w tym przedsięwzięciu. Na przykład Kazimiera Iłłakowiczówna, poetka i w przeszłości sekretarka Piłsudskiego, wyraziła sprzeciw wobec podobnych „gestów" i podpisu odmówiła.

Nie chodziło zresztą wcale o żadną masową demonstrację, ale – jak zauważył Jan Nowak-Jeziorański –  „jakby bilet wizytowy, który mógłby doprowadzić do rozmowy na wysokim szczeblu i zaprezentowania bardziej szczegółowej listy zażaleń".

Zaraz po złożeniu memoriału Henryk Korotyński, redaktor naczelny „Życia Warszawy", spotkał się z sekretarzem Komitetu Centralnego Arturem Starewiczem. Starewicz wręczył mu tekst listu, po czym rzekł zatroskany: – Spodziewam się u nas ostrej reakcji na to wystąpienie, a trzeba by raczej działać spokojnie, aby nie zrobiła się z tego głośna sprawa i nie wybuchł nowy konflikt. Kiedy Iwaszkiewicz dowiedział się o całej sprawie, z początku wystraszył się, aby za chwilę wybuchnąć: – Nic mnie to nie obchodzi! W dupie mam to wszystko! Ja już jestem za stary na to...! Ach! zagranica będzie trąbić, Gomułka się wścieknie, teraz nie mamy po co do niego chodzić!

Profesor Jerzy Eisler twierdzi, że Iwaszkiewicz nie odłożył planowanego w tym czasie urlopu we Włoszech, bo „nie docenił chyba powagi sytuacji". Podejrzewam jednak – o czym świadczy przecież powyższa reakcja – że było zupełnie na odwrót: pisarz celowo zostawił brudną robotę swoim zastępcom.

Przez ponad tydzień czekano na odpowiedź władzy, która przyszła w symptomatycznej formie: 23 marca aresztowano Lipskiego w związku ze zbieraniem podpisów. Po interwencji Słonimskiego, Kisielewskiego i Ossowskiej wypuszczono go jednak przed upływem 48 godzin. Obawy Starewicza zaczęły się urzeczywistniać.

Trzy dni później wydano wewnętrzny okólnik, który zabraniał nie tylko współpracy, ale jakichkolwiek wzmianek na temat kilkunastu sygnatariuszy listu do premiera. Był to jednak dopiero początek sankcji. Zaraz potem wielu pisarzom udaremniono możliwość publikacji prasowych. Zawieszono druk felietonów Słonimskiego w „Szpilkach", Mackiewicza w „Słowie Powszechnym", wstrzymano cykl Wańkowicza o Kennedym w „Kierunkach". Z Mackiewiczem i Wańkowiczem PAX zawiesił współpracę, ich książki wycofano z księgarń. Podobne represje objęły m.in. Kisielewskiego, Kotta i Jasienicę, którego „Polska Jagiellonów" wygrała w plebiscycie „Kuriera Polskiego" na najlepszą książkę 1963 roku. Redakcja pisma nie zdążyła opublikować wywiadu z autorem, któremu odmówiono też jakichkolwiek publikacji w prasie. Kilku sygnatariuszom cofnięto albo odmawiano paszportu. W końcu obcięto nakład „Tygodnika Powszechnego" z 40 do 30 tysięcy egzemplarzy, co było karą za podpis Turowicza i postawiło pismo w dramatycznej sytuacji finansowej.

Anna Kowalska zapisała w swoich dziennikach: „Głodem chcą wziąć Zbaraż".

List opuszcza granice

26 marca zgłosiła się do korespondenta Radia Wolna Europa w Londynie pewna kobieta, która przywiozła z Polski wiadomość od Melchiora Wańkowicza zawierającą opis wydarzeń i podpisy sygnatariuszy. Aby nie rzucać na nich podejrzeń o współpracę z monachijską rozgłośnią, Nowak poprosił agencje UPI i Reutera o sprawdzenie informacji na miejscu w Warszawie i dopiero wtedy podał ją na antenie. Dwa dni później przyjechała wysłanniczka Mackiewicza, przywożąc pełen tekst listu.

Emigracja polska odegrała znakomitą rolę w nagłaśnianiu sprawy 34. Attachés kulturalni PRL mieli otrzymać wskazówki z Warszawy, aby interweniować dyskretnie w redakcjach zagranicznych pism, ostrzegając, że nagłośnienie sprawy Listu 34 mogłoby zaszkodzić jego sygnatariuszom. Emigracja polska skutecznie udaremniła tę grę, a szczególnie zasłużyli się na tym polu Gustaw Herling-Grudziński i Konstanty Jeleński, którzy uruchomili swe zagraniczne kontakty, psując wakacje Jarosławowi Iwaszkiewiczowi.

Reakcja środowisk pisarskich na Zachodzie była rzeczywiście żywa. W londyńskim „Timesie" ukazał się list protestacyjny 22 wybitnych brytyjskich pisarzy i uczonych. Przeciw sankcjom, które spadły na sygnatariuszy listu do premiera, protestowali pisarze z Francji, Włoch, USA, Belgii, Szwajcarii, Niemiec. W monachijskim „Abendzeitung" ukazał się artykuł Tadeusza Nowakowskiego pod buńczucznym tytułem „Aufstand an der Weichsel", czyli: „Powstanie nad Wisłą".

W kraju natomiast władze cały czas starały się nie nagłaśniać sprawy, choć po rewelacjach z za granicy było to już pobożne życzenie. 8 kwietnia premier Cyrankiewicz zaprosił wybranych sygnatariuszy na spotkanie, które przebiegło w uprzejmej i pojednawczej atmosferze. Na spotkaniu ze strony reżimu obecni byli: prof. Henryk Jabłoński, prof. Adam Schaff, Aleksander Maliszewski, wiceprezes ZLP Jerzy Putrament (Iwaszkiewicz bowiem cały czas wojażował po Włoszech) i Julian Przyboś. Z drugiej strony: Andrzejewski, Dygat, Estreicher, Gieysztor, Kotarbiński, Kowalska, Krzyżanowski, Lipiński, Parandowski, Rudnicki, Szczepański, Wyka i Zagórski, więc przede wszystkim uczeni. Zaproszona była również Maria Dąbrowska, ale posłany po nią do Komorowa samochód utknął po drodze w piaskach.

– To wasz samochód – miał powiedzieć Cyrankiewicz do Putramenta.

– Nie, to takie pańskie drogi – odpowiedział Putrament.

Premier przekonywał, że złożenia protestu nie uważa za żadne wykroczenie, natomiast oburzało go, że o tym fakcie została powiadomiona zagranica, zanim jeszcze zdołano udzielić oficjalnej odpowiedzi, co nie było do końca prawdą, bowiem na niektórych sygnatariuszy listu spadły przecież represje. Na spotkaniu padł również zarzut ze strony Przybosia, że list był wynikiem obsesyjnej zazdrości Słonimskiego w stosunku do Iwaszkiewicza.

Rozmowy z Cyrankiewiczem nie przyniosły rozwiązania, były natomiast wstępem do prób rozbicia grupy 34. W czasie, kiedy kilku sygnatariuszy cały czas pozostawało na indeksie, w „Życiu Warszawy" opublikowano artykuł Dąbrowskiej. Pisarka na znak solidarności z tymi, którzy zostali pozbawieni możliwości publikowania, odesłała honorarium i odmówiła nowych tekstów do czasu zdjęcia sankcji.

Jednak nie wszyscy poczuwali się do podobnej lojalności. Oto dziesięciu profesorów, którzy złożyli swój podpis pod Listem 34, pokajało się i podpisało pod listem do redaktora „Timesa", który ukazał się 28 kwietnia. Czytamy w nim: „Ubolewamy nad tym, że sprawa ta [memoriał do premiera] dała okazję do zorganizowania kampanii przeciw naszemu krajowi opartej na nieprawdziwych informacjach ukazujących się zwłaszcza w prasie zachodnioniemieckiej oraz głoszonych przez Radio Wolna Europa". Przy czym naukowcy zaznaczyli, że nic im nie wiadomo o jakichkolwiek ograniczeniach wydawniczych. Podpisali ten list: Gieysztor, Górski, Infeld, Krzyżanowski, Kumaniecki, Lipiński, Sierpiński, Szczepański, Tatarkiewicz i Wyka.

Ale kilku profesorów nie podpisało, jak na przykład hołubiony przez władzę prof. Kotarbiński, a prof. Pigoń miał nawet grozić, że zrzuci ze schodów tego, kto zaproponuje mu coś podobnego. Nie podpisali też inni sygnatariusze  Listu 34, których namawiał do tego Putrament na specjalnie w tym celu zwołanym spotkaniu.

List dziesięciu profesorów był tylko wstępem do akcji dużo poważniejszej.

Oto 11 maja ukazał się na łamach „Życia Warszawy" list następującej treści: „My, niżej podpisani pisarze, wyrażamy stanowczy protest przeciwko uprawianej na łamach prasy zachodniej oraz na falach dywersyjnej rozgłośni radiowej Wolnej Europy zorganizowanej kampanii oczerniającej Polskę Ludową. Sprzeciwiamy się obcej ingerencji w nasze problemy wewnętrzne, w naszą politykę kulturalną, która jest wspólną sprawą inteligencji twórczej oraz kierownictwa politycznego i państwowego kraju".

Spęd grafomanów

Znalazło się pod nim ponad 150 podpisów, potem uzbierało się ich nawet ponad 600. Były to nazwiska nic nieznaczące albo prawie nic nieznaczące, pośród których jednak znalazło się kilka pierwszorzędnych. Kontrlist podpisali m.in. Iwaszkiewicz (co zrozumiałe), Aleksander Bocheński oraz przeciwna gestom Kazimiera Iłłakowiczówna. Było to więc nic innego, jak „ogólny spęd grafomanów", których rzeczywistym celem (choć może w wielu przypadkach nie zdawano sobie z tego sprawy) nie była wcale Wolna Europa, ale 34 uczonych i literatów podpisanych pod listem do premiera.

Wielu jednak tego protestu nie podpisało, tłumacząc to często tym, że nigdy monachijskiej rozgłośni nie słuchali, więc jak mogą przeciw niej protestować. Blisko 90-letni Adam Grzymała-Siedlecki prosił, aby dano mu święty spokój, bo jest głuchy jak pień i nie słucha nawet Polskiego Radia. Ale co ważniejsze, odmówiło podpisania tego kontrlistu 57 literatów, którzy należeli do partii, i tym samym poparli de facto stanowisko 34.

W czasie największych ataków na sygnatariuszy memoriału ich popularność w społeczeństwie była ogromna. Przebywający w Krakowie Wańkowicz omal nie został podniesiony przez studentów razem ze swoim mercedesem. Rozpoznany na Rynku Starego Miasta Cat-Mackiewicz musiał uciekać przed tłumem entuzjastów. Warszawskie przekupki miały znosić Słonimskiemu jedzenie i kwiaty, a o nim samym krążył wierszyk:

Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,

A imię jego... trzydzieści i cztery".

W czerwcu odbyło się burzliwe zebranie warszawskiego oddziału ZLP, na którym wybrano delegatów na wrześniowy walny zjazd organizacji w Lublinie. Wspaniałe, spokojne przemówienie wygłosiła ledwo trzymająca się na nogach Maria Dąbrowska, która za całe zamieszanie wokół Listu 34 oskarżyła niemądre postępowanie władz. Później głos zabrał Iwaszkiewicz, twierdząc, że wszyscy pisarze mają jednakowe cele:

– Jest chyba tego dowodem, że pierwsze słowa Listu 34 są cytatem z mojego artykułu.

– To już 35. podpisany... – odezwał się z sali Wańkowicz.

– Nie, ja nie podpisałem – poprawił go Iwaszkiewicz.

Dąbrowska dowodziła, że Wolną Europę można zmarginalizować wyłącznie przez przywrócenie swobody prasy polskiej. Reżim poszedł jednak inną drogą – na początku października aresztowano Wańkowicza i skazano go na trzy lata więzienia, choć pisarz ostatecznie do mamra nie poszedł i przesiedział tyle, co w areszcie. Jego popularność wybuchła – dowcipkowano nawet, że gdyby w Polsce Ludowej odbywały się wolne wybory prezydenckie, to Wańkowicz byłby murowanym zwycięzcą. Jeden z zagranicznych dziennikarzy skwitował całą aferę: „Reżim wygrał proces, ale przegrał sprawę".

W mocowaniu się środowiska literackiego z władzą nie było zwycięzców. Literatom nie udało się osiągnąć podstawowego i najważniejszego celu, czyli ograniczenia cenzury. Dla niektórych rok 1964 był powrotem na emigrację, tym razem wewnętrzną. Reżim przegrał tę sprawę propagandowo, skompromitował się w oczach zagranicy i własnych obywateli.

Jaką natomiast rolę w historii należy przypisać tej sprawie? Dziś mało kto o niej pamięta, jeżeli mówimy o protestach i o marcu, to stają nam przed oczyma wydarzenia o cztery lata późniejsze.

A przecież pisze prof. Eisler: „Nie ulega wątpliwości, że złożenie podpisu pod tego typu listem adresowanym do władz w 1964 r. wymagało niepomiernie więcej intelektualnej uczciwości i przede wszystkim cywilnej odwagi niż potem w latach 70. i 80. Trzeba o tym stale przypominać, gdyż wśród niemałej części publicystów pozostaje żywa tendencja do traktowania powojennej historii Polski w sposób statyczny i niedostrzegania istotnych zmian w sposobie sprawowania władzy w PRL. Zakres swobód obywatelskich i wolności słowa był w 1964 r. znacznie mniejszy nie tylko niż 10 czy 20 lat później, ale także w latach 1956-?-1957".

Autor jest historykiem, przygotowuje do druku pracę o współpracy Stanisława Cata-Mackiewicza z paryską „Kulturą"

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy