Granitowy gmach o 400-metrowej powierzchni wystawienniczej z pięknym witrażem stanął w centrum niewielkiego miasteczka Recklighausen w sąsiedztwie Muzeum Ikon – największego tego rodzaju w zachodniej części Europy. Prace nad wznoszeniem budynku trwały długo, termin otwarcia był przesuwany, bo miejsce, w którym będzie muzeum, mieści się na podmokłym, trudnym dla budowlańców terenie.
Wcześniej stał tu niezbyt istotny architektonicznie budynek z lat 30. ubiegłego stulecia. Upodobały sobie go jednak nietoperze, których nie można przenosić w porze ich zimowania. Gospodarz przyszłego muzeum był jednak cierpliwy, wierzył w powodzenie swojego przedsięwzięcia. Droga, którą przebył od pomysłu do jego realizacji, trwała ładnych kilka lat. Uważa, że to wyjątkowo udana lokalizacja, o czym zaświadcza dokonujące się tu nieustannie krzyżowanie się kultur.
– Kiedy Wojciech Fangor zgodził się spełnić moje marzenie i zaprojektować witraż, zapytałem, ile mnie to będzie kosztowało – wspomina Werner Jerke. – Po kilku sekundach ciszy powiedział, że projekt tak mu się podoba, że wykona pracę gratis. Bardzo mnie to zbudowało. Mam jego prace w swojej kolekcji. Czyj witraż lepiej by tu pasował?
Urodzony na Śląsku
Zapytany, dlaczego postanowił zbudować muzeum, śmiejąc się, odpowiada, że obrazy przestały mu się mieścić w domu. Zaczął je gromadzić już w Niemczech, ojczyźnie przodków, do której wyjechał po pierwszych studiach w Polsce, gdy miał 24 lata. Przyszedł na świat w niewielkiej miejscowości na Górnym Śląsku, tak jak jego rodzice, nawet dokładniej rzecz biorąc – w tym samym domu, co jego matka. Tyle że rodzice przyszli na świat jeszcze w Niemczech, a on już w Polsce. Gdy zakończyła się II wojna światowa, ojciec Wernera miał 16 lat, matka – 12. Nie znali języka polskiego, w ich domach mówiono po niemiecku.
Nie było im łatwo, w powojennej Polsce dawano im nieraz odczuć, że są obywatelami drugiej kategorii, choć byli po prostu polskim obywatelami narodowości niemieckiej. Dziadek Wernera oraz brat ojca w czasie II wojny znaleźli się na froncie zachodnim i po 1945 roku nie wrócili na Śląsk. Drugi dziadek, młynarz, nie został powołany do wojska ze względu na wiek. Po wojnie matka pracowała w Hucie Łabędy, potem zajęła się domem, a o byt rodziny troszczył się ojciec. Do siódmego roku życia, czyli do 1964 roku, Werner także mówił tylko po niemiecku. Rodzice kilkakrotnie składali wnioski o zgodę na wyjazd do Niemiec, ale otrzymywali odmowne decyzje.