Holendrzy tylko na początku meczu mieli pecha. Pomocnik Teun Koopmeiners tak nieszczęśliwie zderzył się z Karolem Linettym, że musiał opuścić boisko. Trudno powiedzieć jak Holandia grałaby z Koopmeinersem, ale i bez niego robiła to, co umie najlepiej. Bo gra zgodnie z wypracowanym systemem, w którym nagły brał jednego zawodnika niczego nie zmienia.
Przez całą pierwszą połowę można było odnieść wrażenie, że Holendrzy grają do przodu, a Polacy do tyłu, bo w środku boiska nikt im nie przeszkadza. Holendrzy budowali swoje akcje od obrony, skąd piłka za każdym razem trafiała do Frenkie de Jonga. A on odpowiednim podaniem uruchamiał partnerów na skrzydłach lub prostopadłym podaniem. W pierwszej połowie tylko raz stracił piłkę.
oddali Polacy w pierwszej połowie na bramkę Holendrów
Większość takich akcji powodowała w naszej drużynie ogłaszanie alarmu i można powiedzieć, że był to stan trwały. Akcja, po której Holandia zdobyła prowadzenie była jedną z najładniejszych, jakie rozegrano na tym stadionie. Kilka szybkich podań całkowicie rozmontowało polską obronę, Holendrzy dosłownie wjechali w nasze pole karne, bo strażnicy nie bardzo wiedzieli gdzie i kogo pilnować. Ta akcja była dla nich zbyt szybka. W jej efekcie Cody Gakpo kopnął piłkę do naszej bramki z najbliższej odległości.
Gry w żaden sposób to nie zmieniło. Holendrzy nadal trzymali piłkę, a Polacy nawet kiedy ją odebrali, nie bardzo wiedzieli co z nią zrobić. Byli bardzo dobrze pilnowani, Holendrzy przewidywali zarówno podania, jak i kierunki natarcia, jeśli nie jest słowo na wyrost.