Takiego zdania jest Sąd Najwyższy ([b]sygn. III KRS 9/08[/b]), który zajmował się ostatnio sprawą adwokatki Ewy T. Ubiegała się ona o powołanie na urząd sędziego w jednym z sądów okręgowych. Razem z nią do konkursu stanęło dziewięciu innych kandydatów – sędziów rejonowych. Chętnych do objęcia urzędu było dziesięciu, a etatów – dziewięć.
Ostatecznie (po przeprowadzeniu całej żmudnej procedury opiniowania) KRS podjęła uchwałę, że mecenas T. nie zostanie przedstawiona prezydentowi z wnioskiem o powołanie. Z jej uzasadnienia nie wynikało, jakimi kryteriami kierowała się rada, odrzucając kandydaturę adwokatki, a pozostawiając wszystkich pozostałych sędziów. Ci ostatni zostali przez KRS ocenieni dużo wyżej, zyskali też dużo większe poparcie Zgromadzenia Ogólnego Przedstawicieli Sędziów. O pominięciu adwokatki zdecydowało jednak to, że chętnych było więcej niż miejsc.
Kobieta odwołała się od uchwały do SN. Uważała, że oceniono ją niesprawiedliwie i na podstawie niejasnych kryteriów. Poza tym w kwestionariuszu oceny KRS wpisała nieprawdziwe dane. Ewa T. twierdziła też, że mniejsze poparcie jej kandydatury wynika z solidarności środowiska sędziowskiego, w imię której adwokaci i radcowie prawni przegrywają w konkurencji z sędziami, uzyskując minimalne liczby głosów bez względu na doświadczenie. Krótko mówiąc – KRS wolała poprzeć sędziów niż przedstawiciela adwokatury. Adwokatka dowodziła, że ma doświadczenie dużo większe niż kilku sędziów, których wnioski o nominacje trafiły do prezydenta.
SN przyznał rację Ewie T. i podzielił jej zarzuty. Przypomniał też radzie, że skoro nie ma ona decyzyjnego wpływu na obsadę wolnych stanowisk sędziowskich – ponieważ o mianowaniu decyduje prezydent – to nie powinna w takiej sytuacji ograniczać liczby wniosków. Wprost przeciwnie – [b]kandydatów powinno być jak najwięcej, aby prezydent mógł wybrać z nich najlepszych[/b].
„Taka praktyka ograniczy liczbę odwołań od uchwał KRS o nieprzedstawieniu wniosków o powołanie do pełnienia urzędu sędziego, którymi kandydaci czują się pokrzywdzeni, gdyż na ogół odczuwają je jako krzywdzące lub dyskredytujące ich dotychczasowe osiągnięcia zawodowe” – uzasadnił w postanowieniu SN.