Na początku plusy: może wśród sędziów, ale także pracowników sądów obsługujących rozprawy, pełnomocników, biegłych, świadków i wreszcie samych zainteresowanych losem spraw podsądnych są tacy, którym odpowiada, że sąd rozpozna ich sprawę w weekend, dzień wolny od pracy. Nie da się tego wykluczyć, choć wydaje się raczej, że spięcie ze sobą tylu zmiennych i organizacja sesji sądowych w dzień, bądź co bądź, wolny od pracy to raczej rzadki przypadek. Gdy trzeba w niedzielę rozpoznać wniosek o areszt, robi to sędzia dyżurny – i tak jest od dawna – ale nie można z tego wyciągać szerszych wniosków. Dlatego, z całym szacunkiem dla wszystkich wysiłków zmierzających do podniesienia wydajności sądów, więcej tu widać problemów niż pozytywów.
Kadra urzędnicza w sądach, bez której rozprawa w sobotę sama się nie wyznaczy ani nie przeprowadzi, wciąż nie należy do godziwie opłacanej grupy zawodowej. Biegli, a w tej masie pracownicy naukowi, w weekendy prowadzą zajęcia na rozmaitych uczelniach. Pan mecenas zwykle spędzał wtedy czas w domku za miastem. A świadkowie, powodowie czy pozwani, których sąd wezwie na sobotę, narażą się na grzywnę za niestawiennictwo, jeśli wybiorą realizację swego prawa do życia z rodziną w szóstym dniu tygodnia, co wywalczyła im Solidarność w 1980 r.
Czytaj także: Sądy odrabiają zaległości on-line i w soboty
Przychody Skarbu Państwa zasądzane przez sądy są owszem niebagatelną kwotą, ale przecież sąd nie jest firmą, która ma zarobkować. Istotę jego działalności stanowi sprawiedliwe rozsądzanie sporów między ludźmi, firmami czy wreszcie między obywatelami a państwem. Trudno więc przykładać do sądu taką miarę jak do sklepu, który w sobotę będzie generował dochód dla właściciela.