Cezary Gmyz, były dziennikarz „Rz”, domagał się sprostowania fragmentu „Oświadczenia Rady Nadzorczej spółki Presspublica”, wydawcy „Rz”, opublikowanego w „Rz” 6 listopada 2012 r., a także jej wersji internetowej, że nieprawdą jest, by zobowiązał się przedstawić wydawcy (redakcji) dokumenty, nagrania i materiały, na podstawie których napisał artykuł „Trotyl na wraku tupolewa”.

?To jeden z pierwszych wyroków po wprowadzeniu przyśpieszonych rygorów sprostowania prasowego (dwie instancje rozpatrzyły sprawę w pół roku). Kluczową kwestią było, czy oświadczenie RN było materiałem prasowym czy nie – jak twierdziła „Rz” i na tej podstawie odmówiła sprostowania.

Sąd Okręgowy nakazał publikację sprostowania, uznając, że tekst pochodził od wydawcy, i nie dała wiary, że był opłacony, gdyż fakturę wystawiono z małym opóźnieniem. Sąd apelacyjny był innego zdania i pozew oddalił. – Opłata nie ma znaczenia, gdyż ogłoszenia mogą być także bezpłatne – wskazała w uzasadnieniu sędzia Barbara Godlewska-Michalak. SA wytknął też sądowi okręgowemu błąd logiczny w niezaliczeniu redaktora naczelnego do redaktorów, a ma to takie znaczenie, że zgodnie z art. 42 ust. 2 prawa prasowego redaktor nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam, jeśli są oznaczone w sposób niebudzący wątpliwości, że nie stanowią materiału redakcyjnego – art. 36 § 2.

Ten przepis okazał się kluczowy, gdyż jak powiedziała sędzia, to jedyna norma, która pozwała oddzielić materiały prasowe od ogłoszeń, reklam. Jest przekonana, że przeciętny czytelnik nie powinien mieć wątpliwości, że nie chodzi o materiał dziennikarski, gdyż był wyraźnie wyróżniony i z podpisami autorów. Nie ma więc do niego zastosowania procedura sprostowania prasowego.