Batalia sądowa o podważenie kredytów waloryzowanych we frankach skłania do stawiania podstawowych pytań o granice swobody umów w prawie cywilnym. przede wszystkim słyszy się głosy: mają, co chcieli. Dorosły człowiek musi zdawać sobie sprawę, że kurs franka może się zmienić, a ceny nieruchomości spaść. Czy nie jest to jednak zbytnie uproszczenie?

Autonomia woli stron jest oczywiście przejawem wolności gospodarczej. Tymczasem nie od dziś wiadomo, że brak jakichkolwiek regulacji oznacza w istocie przyznanie przewagi podmiotom dysponującym większymi zasobami. Prowadzi do afirmacji wolności jednych kosztem drugich pod pretekstem formalnej równości. Czy jest jednak równość w rozmowie doradcy wyszkolonego w technikach perswazji, którego zadaniem jest sprzedać będący wynikiem skomplikowanych obliczeń produkt bankowy z Kowalskim? Kowalskim, który miałby prawdopodobnie problem z rozwiązaniem systemu równań drugiego stopnia?

Problematyczne dziś kredyty nie były w żadnym razie nadwiślańską specjalnością. W Hiszpanii umowy typu multidivisas podpisało ok. 70 tys. osób. Umowy miały często bardzo skomplikowany charakter i zawierały klauzulę waloryzacyjną odnoszącą się do franka szwajcarskiego oraz jena japońskiego. Gwarantowało to uzyskanie jeszcze korzystniejszego oprocentowania niż w eurokredytach.

Od pewnego czasu orzecznictwo hiszpańskie przyjmuje, że umowy tego rodzaju charakteryzują się wysokim skomplikowaniem i stanowią w istocie złożony instrument inwestycyjny (wyrok Juzgado de Primiera Instancia Nr 44 de Barcelona z 17 grudnia 2012 r., sygn. 511/2012). Wyroki odnosiły się do regulacji hiszpańskich, opierających się jednak na dyrektywie nr 2004/39 dotyczącej instrumentów finansowych. Uznano, że ochronie podlegają kredytobiorcy niezależnie od poziomu wykształcenia i statusu społecznego, o ile sami nie są ekspertami w dziedzinie finansów. Bardzo istotne było tu orzeczenie Trybunału w Luksemburgu w sprawie Genil 48, gdzie wskazano, jakie standardy powinny spełniać informacje przekazywane inwestorom. Z kolei w orzeczeniu zapadłym w sprawie Aziz Trybunał uznał, że w prawie krajowym musi istnieć możliwość wykazania w postępowaniu sądowym nieuczciwego charakteru warunków umowy kredytowej i równoczesnego wstrzymania egzekucji do czasu wydania rozstrzygnięcia. W polskim prawie odpowiednim narzędziem będzie m.in. powództwo przeciwegzekucyjne wraz z wnioskiem o zawieszenie egzekucji. Trybunał Sprawiedliwości jasno wskazuje też, że kontrola nieuczciwego charakteru warunków umowy musi być dopuszczona również z urzędu (wyrok w sprawie Banco Español de Crédito). Oczywiście osoby podpisujące dewizowe umowy kredytowe w Hiszpanii czy w Polsce działały z chęci zysku. Trudno jednak uznać, aby fakt ten pozbawiał ich jakiejkolwiek ochrony. Po pierwsze dlatego, że działanie z chęci zysku samo w sobie nie jest jeszcze naganne. Po drugie, umowy kredytowe mogły przecież przewidywać jakieś mechanizmy ochronne w razie istotnej zmiany kursu. Prawdopodobnie zresztą podważenie umów kredytowych tego rodzaju będzie oznaczało konieczność zwrotu przez obie strony umowy wszystkiego, co w jej wykonaniu otrzymały. W Hiszpanii sądy decydują się właśnie na podobne rozwiązanie. Sprawa kredytów waloryzowanych we frankach ma szansę pokazać granicę ochrony konsumenta w Europie. Czy regulacje konsumenckie będą pozwalać głównie na bezstresowe kupowanie butów w internecie, czy też uratują obywateli Unii, którzy znaleźli się w naprawdę poważnych tarapatach?

Enrique Díaz Bandrés jest prawnikiem w Królestwie Hiszpanii, Łukasz Supera jest adwokatem