Wczorajsze wystąpienie prokuratora generalnego w Sejmie, gdzie tłumaczył się posłom z działań śledczych w redakcji „Wprost" i przekonywał, że wszystko było w porządku, pokazuje, że Andrzej Seremet nie rozróżnia odcieni demokracji. A to bardzo niedobrze, bo człowiek na takim stanowisku, kierujący instytucją o „ niechlubnych epizodach z przeszłości" - nie tak odległej, gdy wywlekanie o szóstej rano, i „spektakularne" akcje ABW- prokuratura były normą - powinien być na te odcienie szczególnie wyczulony.

Bo mamy odcień rosyjsko-białoruski, który pozwala w granicach prawa zamknąć redakcję albo dziennikarza, a poza jego granicami nawet zastrzelić, jeżeli narazi się władzy. Mamy też odcień zachodni , np. brytyjski. Ot, choćby postawę władz wobec redakcji „The Guardiana" publikującego rewelacje Wikiliks. Tam chaotyczny najazd służb na redakcję po prostu nie mieści się w głowie.

Dlatego nie jest ok., i nie będzie, nawet jeśli prokuratura zrobi jeszcze dziesięć konferencji prasowych z apelem, żeby nie patrzeć na wszystko przez polityczne okulary, bo wszystko było w granicach prawa. Na Ukrainie nie tak dawno władze, wysyłając Berkut na manifestantów, argumentowały podobnie.

Działania prokuratury we „Wprost" były nieadekwatne do sytuacji, a demonstracja siły przybliżyła nas do wschodnich standardów „demokratycznych". Prokuratura pokazała, że mimo formalnego odcięcia się od polityków ciągle tkwi w politycznym uścisku i jak za starych czasów jest wrażliwa na oczekiwania władzy.