Prawnicy mówią, że w sprawach rozwodowych nagrania, śledzenie w internecie czy tajne GPS montowane w samochodach to teraz, niestety, normalne dowody... Nielegalna inwigilacja toczy się i w biznesie, i w pracy. Amerykańskie agencje wywiadowcze podsłuchują niemieckich parlamentarzystów, a nawet Angelę Merkel.
Po taśmach od Sowy gazety są pełne reklam niezbędnego sprzętu. Zarówno do inwigilacji, jak i przeciw niej. Ot, normalne, letnie życie na podsłuchu.
I nagle, w środku kanikuły, na tapecie lądują podsłuchy tych, o których zwykle mówi się niewiele: dziesięciu polskich służb mających prawo do inwigilacji obywateli – m.in. ABW, CBA i kontrwywiadu wojskowego. Trybunał Konstytucyjny zmiażdżył wczoraj przepisy regulujące ich działania operacyjne. Lektura zarówno skarg złożonych w tej sprawie (rzecznika praw obywatelskich i prokuratora generalnego), jak i samego orzeczenia, może spowodować – gwarantuję – porządny skok ciśnienia. Tak więc osobom ze słabym sercem, w tym upale, stanowczo odradzam.
Wniosek bowiem płynie z tego jeden – mamy w Polsce do czynienia z podsłuchowym eldorado. Służby inwigilują według swego widzimisię – kogo i za co chcą. Ułatwiają to nieprecyzyjne przepisy, bo kto umie zdefiniować przestępstwo „godzenia w ekonomiczne podstawy państwa"? Mają za nic tajemnicę zawodową lekarzy, prawników czy dziennikarzy. Służby same decydują, jakie informacje pozyskują i w jaki sposób. Nikt nie ma nad tym należytej kontroli. Nikt nie ma też pewności, jak ta wiedza zostanie wykorzystana, bo nie są niszczone informacje nieprzydatne. ?A ponadto, jak niedawno pisaliśmy w „Rzeczpospolitej", liczba kontroli operacyjnych od ubiegłego roku lawinowo rośnie...
Krótko mówiąc – drzwi do naszej prywatności zostały otwarte na oścież. Albo raczej – wyważone. Na wstawienie nowych jest sporo czasu, bo na zmianę przepisów Trybunał dał półtora roku. Trzeba by obstalować jakieś porządniejsze, bo po wczorajszym wyroku wiadomo już, że prowizorki nie zawsze bywają najtrwalsze. A na razie – normalne życie na podsłuchu.