Ofiary często pozostają bezimienne i nawet symboliczna mogiła nie wzywa do modlitwy lub pamięci. Oprawcy patrzą z tysięcy zdjęć w internecie, z okładek książek i kolorowych tygodników. Do westchnienia sprowadza się pytanie, czy nie warto by, czy nie sprawiedliwiej byłoby wrócić do znanej z Rzymu damnatio memoriae – do potępienia pamięci? Pierwsze strony gazet lub opakowania z mleczkiem do kawy przedstawiające brunatnego dyktatora, obwoluty opracowań z podobiznami współpracujących z nim zbrodniarzy. Gdzie jest granica między przestrogą a promocją? Najwięksi kaci XX w. z wysokimi indeksami cytowań. Oj, przydałoby się usankcjonować nakaz (nawet częściowego) zapomnienia...
Stale korzystamy z rzymskiego prawa prywatnego, ale czasem warto się inspirować również rozwiązaniami prawa publicznego. I oto złych cesarzy, jak Domicjan czy Maksymian, lub mężów stanu, jak Sejan, spotykała oficjalna po śmierci niesława. Uchwałą senatu postanawiano o potępieniu ich pamięci. Usuwano wówczas wzmianki w dokumentach, zacierano w napisach imię wybite, wykute czy odlane, niszczono pomniki albo tylko ich głowy. Prawo przez tych cesarzy stworzone pozostawało jednak w mocy – głównie dla stabilności porządku prawnego i ze względu na dotychczasowe zaufanie obywateli do władzy. Również w życiu powszednim Rzymu damnatio memoriae oznaczało usuwanie zewnętrznych śladów po osobach nieżyjących, co w szczególności dotyczyło zdrajców, a później heretyków, skazanych w ciężkich sprawach karnych lub zmarłych przed wydaniem w nich wyroku. Warto mieć na uwadze, że prócz oficjalnych prawnych deklaracji nierzadko zdarzały się w społeczeństwie rzymskim potępienia pamięci de facto jako praktyka zapomnienia zła, ale też sprawcy.
Środki znane z Rzymu nieobce były i późniejszym wiekom. Wystarczy spojrzeć na malowidła w głównym pałacu Wenecji, z których starto twarze dożów, co knuli przeciw ustrojowi republikańskiemu. Internet podaje najchętniej przykłady sowieckiej propagandy, która ze zdjęć z dyktatorem sprawnie usuwała nie mniej krwawych współpracowników, zmiecionych kolejnymi czystkami wewnętrznymi.
Sami powiadamy, że „o zmarłym dobrze albo wcale". To przecież nie znaczy, że należy dorabiać komuś historię wielkości. Jeśli nie był dobrym człowiekiem, zło w jego życiu z miłosierdzia chcemy zmilczeć. To bardzo chrześcijańskie: nie potępiać pamięci o człowieku, za którego – zwłaszcza jeśli wielu skrzywdził – modlić się trzeba wytrwale, lecz nie przypominać jego złych czynów. W Kościele jest dobry kaznodziejski zwyczaj nie cytować w homiliach z imienia osób, których za wzór postawić nie sposób. Dobrze wymieniać świętych i wielkich ludzi Kościoła, zwłaszcza papieży i biskupów. Pojawiają się też polscy poeci, których utwory weszły do zbioru modlitw: Jan Kochanowski, Franciszek Karpiński, Leopold Staff. Trafne myśli, życiowe historie, pouczające zdarzenia innych osób wypada przywoływać bez robienia im bezpośredniej reklamy, choć wyjmuje się tylko ze złożonego życia jakiś fragment. Podobne podejście widać w Panajezusowej przypowieści o bogaczu i Łazarzu. Bezimienność tego pierwszego ostrzega, że tylko imiona zbawionych wpisywane są do apokaliptycznej księgi życia.
Ciekawe, że także współczesne media pomysł – świadomie czy nieświadomie – przyjęły i rozumieją. I tak, starają się nie podawać danych ani pokazywać zdjęć seryjnych morderców lub terrorystów, którzy zapragnęli wyrwać się z anonimowości. Podobnie transmisje wydarzeń sportowych pomijają ostatnio na wizji intruzów, co wbiegli na boisko nago albo w stroju jednej z drużyn. Już nawet ochrona nie rzuca się w pościg. Grzecznie zatrzymuje ich po zejściu z płyty. Incydent dostrzegą co najwyżej widzowie z trybun, zdziwieni niezrozumiałą pauzą zawodników.