Od razu wyjaśnienie: jest to felieton nie o polityce, tylko o patologii wymiaru (nie)sprawiedliwości. Nie wiem, czy obie panie powinny zostać skazane na kary pozbawienia wolności i osadzone w zakładzie karnym, nazywanym potocznie więzieniem. Ale areszt tymczasowy nie jest więzieniem. Tak na marginesie wypada zauważyć, że jest czymś gorszym niż więzienie, w którym panują lepsze warunki, a skazani przestępcy mają tam więcej praw.
Do aresztu można trafić z powodu obawy o „mataczenie”. Najwyraźniej uznano, że kochanka uwolnionego szpiega ma mniej powodów i możliwości mataczenia niż ciotka nieżyjącego już podejrzanego o zabójstwo.
Czytaj więcej
Jeśli uznamy, że mataczyć może 74-letnia staruszka, to mataczyć może każdy. A wtedy w ogóle dajmy sobie spokój z określaniem ustawowo przesłanek tymczasowego aresztowania i kontroli ich przez sąd, tylko napiszmy w ustawie, że areszt stosuje się zawsze i w stosunku do każdego.
O patologii aresztów tymczasowych słychać wszem wobec
O patologii prokuratorsko-sędziowskiej w sprawach aresztów tymczasowych, zwłaszcza tych nazywanych „wydobywczymi” – czyli w sprawach niby gospodarczych, ale de facto politycznych – pisze się od lat. Króluje uznaniowość, lenistwo i brak czasu. Sędziowie nie mają czasu na bardziej szczegółową analizę dowodów mających wspierać prokuratorskie zarzuty. Nie chce im się zresztą tego robić, nawet jakby czasu im wystarczyło. Przecież – jak można usłyszeć w sądach – „gdyby prokurator nie miał dowodów, toby nie stawiał zarzutów”. I na koniec jest jeszcze nastawienie do sprawy, które w obliczu uznaniowości decyduje, czy kogoś zamknąć do aresztu gorszego od więzienia nie wiadomo w sumie na ile, czy pozwolić odpowiadać z wolnej stopy.