Premier Mateusz Morawiecki nie pogodził się z wyrokiem Sądu Najwyższego, który pominął werdykt Trybunału Konstytucyjnego i uznał, że sądzenie Mariusza Kamińskiego, Macieja Wąsika i jeszcze dwóch nieprawomocnie skazanych b. członków kierownictwa CBA trzeba dokończyć. Już samo to, że szef rządu kwestionuje wyrok Sądu Najwyższego powinno wprawiać w zdumienie, ale po ośmiu latach rządów Zjednoczonej Prawicy wielu zareaguje tylko wzruszeniem ramion. Nawet jeśli dodamy, że premier uznaje to orzeczenie za „kuriozalną próbę zainstalowania w Polsce sędziokracji” i dorzuci kalumnię, że sędziowie SN z ustami pełnymi frazesów o obronie Konstytucji „robią z wymiaru sprawiedliwości prywatny folwark”. Żeby brzmiało dostojniej premier, zapewne marszcząc czoło gdy to pisał, dorzucił jeszcze, że prawo łaski to wyłączna prerogatywa Prezydenta, a kto tego nie rozumie, nie rozumie demokracji. Sędziowie SN złamali konstytucję – wtórowała mu była premier Beata Szydło.
Oboje opierali się na piątkowym orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, w którym dwaj buntownicy – b. szef ABW i prokurator krajowy Bogdan Święczkowski oraz Zbigniew Jędrzejewski – na pół dnia odłożyli na bok swą pryncypialność i pomogli większości TK orzec, że prezydent może ułaskawiać zawsze i wszędzie, nawet zanim ktoś okaże się winny – i sądom nic do tego.
Czytaj więcej
Ułaskawienie dla Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika nie kończy sprawy - wynika z wtorkowego or...
No to wyjaśnijmy: oczywiście, że tylko prezydent może stosować prawo łaski. I zapewne miałby tę możliwość – tego samego dnia, w którym uprawomocniłby się wyrok skazujący byłych szefów CBA. Ale, o paradoksie, być może Andrzej Duda nie musiałby w tej sprawie robić nic, bo ów wyrok sądu II instancji byłby odmienny niż pierwszej – i Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik, Grzegorz P. oraz Krzysztof B. zostaliby uniewinnieni i całkowicie oczyszczeni z zarzutów, za które sąd I instancji skazał ich na kary od 3 do 2,5 roku więzienia bez zawieszenia. Tej szansy prezydent ich pozbawił „uwalniając” sąd od sprawy. Sam wiedział lepiej, kto z korupcją walczy i powinien być za to nagrodzony, a kto był jej winien. I co z tego, że ustalenia jakiegoś sądu, oparte na długim śledztwie, rzetelnym procesie, zeznaniach świadków oraz całej palecie jawnych i tajnych dowodów były inne?
Bo o co innego tu przecież chodziło. Gdy powstawał rząd Beaty Szydło, Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik – ważne figury w talii Jarosława Kaczyńskiego – mieli wejść do gabinetu jako szefowie tajnych służb. I aby sprawować te urzędy, będąc dopuszczonymi do informacji tajnych, nie mogła ich obciążać tocząca się sprawa karna z zarzutem sfabrykowania tajnej operacji służb specjalnych. To dlatego Andrzej Duda podjął decyzję, której skutki ciągną się za nami do dziś, już ósmy rok. Inna rzecz, że wszystko mogło trwać krócej, gdyby TK prędzej raczył zająć się sprawą wniesioną doń w 2017 r. Ale tu chodziło o to, by właśnie się nią nie zajmować.