„Za ten czyn należy się kara śmierci. I tyle” - tak śmierć ośmioletniego Kamila z Częstochowy, który został zakatowany przez ojczyma, skomentował w poniedziałek na Twitterze Michał Wójcik, minister w Kancelarii Premiera, wiceprezes Suwerennej Polski. W ten sposób do debaty przynajmniej na chwilę wróciła sprawa najcięższej z kar.

Sprawa małego Kamila jest bulwersująca i może budzić skrajne emocje społeczne. To oczywiste. Niektórzy politycy wykorzystują ten moment do celów politycznych i wypowiedź ministra, poza naturalnymi emocjami, temu miała służyć. Jednocześnie wszyscy wiedzą, że przywrócenie kary śmierci nie jest w Polsce możliwe, odkąd staliśmy się członkami Rady Europy i stronami europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności. Taki ruch wymagałby jej wypowiedzenia. Politycy świetnie sobie zdają sobie z tego sprawę, a wypowiedzi o przywróceniu kary głównej mają zupełnie inny cel. Chodzi o to, by wpisać się w zbiorowe emocje, stać się twarzą społecznego wzburzenia po częstochowskiej tragedii.

Czytaj więcej

Nie żyje 8-letni Kamil z Częstochowy. Ziobro: Niestety w Polsce mamy tylko dożywocie

Takie historie zdarzały się już wielokrotnie. I miały jedną charakterystyczną cechę: trwały krótko. Postulat radykalnego zaostrzenia kar lub wprowadzenia na nowo kary śmierci pojawiał się zaraz po tym, jak szokującą historię przekazywały media, a wzburzenie społeczne sięgało zenitu. Zazwyczaj trwało to krótko, a wraz z uspokojeniem nastrojów również radykalne postulaty polityków szły w niepamięć. Tak będzie też w tej sprawie, dlatego dyskusja, czy przywrócić karę śmierci w Polsce, wydaje się jałowa. Bardziej potrzebna jest refleksja i pomysł, co zrobić, żeby do takich tragedii, jak ta której ofiarą był mały Kamilek, nie dochodziło w przyszłości.