Właściwie to jestem znużony prasowymi sporami i nie chcę w nich uczestniczyć. Takie stanowisko deklaruję niemal w każdym artykule, jaki ostatnio publikuję na łamach „Rzeczpospolitej”. A potem piszę kolejny tekst. Uważny czytelnik mógłby zacząć się zastanawiać nad moją psychiczną kondycją, a w konsekwencji wątpić w wartość moich wypowiedzi. Dlatego od razu na wstępie chcę zastrzec, że jest to jedynie paradoks, a nie psychoza czy paranoja. Po prostu absurdy przebijające z niektórych artykułów, jakie czytam w prasie, nie dają mi milczeć.
W tym konkretnym przypadku powód jest jednak inny. Do napisania tekstu skłania mnie wypowiedź prof. Władysława Czaplińskiego zatytułowana „Kompetencje sądów zależą od zgody państw – stron sporu”, opublikowana w „Rzeczpospolitej” 13 września 2022, stanowiąca m.in. krytykę mojego artykułu pt. „Polska nie jest bez szans” („Rz”, 7 września 2022). Dokładnie mówiąc, poczułem się wręcz wywołany tą wypowiedzią do tablicy. I to nie tyle zawartym tam stanowiskiem merytorycznym, bo Autor nie zmienia go od 30 lat, ile zawartymi w niej elementami ad personam. Wprawdzie prof. Czaplińskiego znam szmat czasu, więc nie powinienem się dziwić takim wycieczkom. Duża doza złośliwości jest częścią jego ciekawej osobowości. I w sumie te zaczepki zawarte w polemicznym tekście odbieram nawet jako subtelną (jak na niego) reprymendę starszego kolegi. Niemniej nie podoba mi się wykorzystywanie do krytyki faktu, że na łamach prasy należy jednak mówić do odbiorcy w języku innym niż naukowy, a forma przekazu i liczba znaków nie pozwalają na swobodne przedstawienie całego obrazu sprawy. Skoro prof. Czapliński w swym tekście wykorzystał moje skróty myślowe i prasowe uproszczenia przeciwko mnie – to wymusił moją odpowiedź.
Mity, a nie fakty
Na początek krótka wypowiedź o wyrokach Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Burkina Faso vs. Mali, jak i w sprawie francuskich prób jądrowych. Prof. Czapliński doskonale wie, że eksponowanie ich pozornej sprzeczności nic merytorycznego nie wniesie, a robi to tylko, by skomplikować sprawę. Po prostu tworzą one część orzeczniczych ram dla wypracowanej przez doktrynę koncepcji aktu jednostronnego. Pokazują też, jak chwiejna jest ta koncepcja i jakie wątłe ma podstawy. Z obu da się jednak wyciągnąć tożsamy wniosek, że najważniejsza jest w takich sytuacjach intencja podmiotu składającego oświadczenie. A śmiem twierdzić, że intencja zrzeczenia się reparacji była w przypadku uchwały z 23 sierpnia 1953 r. wątpliwa. Jej przyjęcie było wymuszone politycznie przez ZSRR. Nawet treść uchwały przygotowała Bierutowi bezpośrednio Moskwa. Tym bardziej oczywistą oczywistością (cytując klasyka) jest, że rząd PRL nie myślał o tym, by rozciągnąć jej skutki (jeśli takowe są) na RFN. Skoro Niemcy tak dziś twierdzą – niech udowodnią. Ei incumbit probatio, qui dicit, non qui negat.
Czytaj więcej
Odszkodowań, które Niemcy wypłacali niektórym ofiarom wojny, nie można łączyć z reparacjami.
W sprawie oceny możliwości dochodzenia reparacji od Niemiec różnimy się z prof. Czaplińskim. Ale w końcu to on jest ojcem tezy postawionej na początku lat 90 XX w. w polskiej doktrynie prawa międzynarodowego, że problem reparacji zamknął traktat 2 plus 4 – której to tezie ja od 20 lat się sprzeciwiałem. W swoich publikacjach nazywa traktat 2 plus 4 surogatem układu pokojowego kończącego II wojnę światową. Ocenia, że skoro traktat ten milczy nt. roszczeń reparacyjnych, to potwierdza tym samym w sferze prawnej polityczną wolę uznania tej kwestii za rozwiązaną (zob. np. W. Czapliński, „Regulacja pokojowa z Niemcami po II wojnie światowej”, „Państwo i Prawo” 1990, nr 2).