Władysław Czapliński: Kompetencje sądów zależą od zgody państw – stron sporu

Brak jurysdykcji to jedyny powód, dla którego trybunał haski nie zajmuje się reparacjami.

Publikacja: 13.09.2022 07:25

Władysław Czapliński: Kompetencje sądów zależą od zgody państw – stron sporu

Foto: Fotorzepa / Piotr Guzik

Ostatnio w „Rzeczypospolitej” ukazało się wiele tekstów dotyczących polskich roszczeń reparacyjnych. Sam w tej sprawie już zabierałem głos, więc nie wydawało mi się konieczne ponowne przedstawianie tych samych argumentów. Jednak artykuły Beaty Komarnickiej-Nowak oraz Mariusza Muszyńskiego sprowokowały mnie do sformułowania pewnych uwag dotyczących z jednej strony międzynarodowoprawnych aspektów reparacji, i to w ogólniejszym kontekście, a z drugiej poglądów M. Muszyńskiego na temat pozycji i roli sądów międzynarodowych i zasiadających w nich sędziów.

Czytaj więcej

Mariusz Muszyński o reparacjach: Polska nie jest bez szans

Czytaj więcej

Komarnicka-Nowak: Nieważność zrzeczenia się przez Polskę reparacji wojennych

Akty rządu wiążą

Obydwoje autorzy podkreślają swoje osobiste i zawodowe związki z prof. Janem Sandorskim, znaczącym specjalistą w dziedzinie prawa międzynarodowego. Chciałbym zaznaczyć, że moje stosunki z profesorem były zawsze serdeczne, a krytyka jego poglądów nie ma charakteru ad personam, lecz jest elementem dyskursu naukowego. Na zakończenie tego przydługiego wstępu chciałbym jeszcze wskazać, że tekst profesora uzasadniający prawo Polski do dochodzenia roszczeń reparacyjnych od Niemiec został opracowany na bazie ekspertyzy przygotowanej na zamówienie jednej z instytucji rządowych, po dyskusji, której konkluzja była całkowicie przeciwna, niż wynikałoby to z tekstu, a publikacja artykułu w pewnym sensie była prowokacją intelektualną.

Przechodząc do meritum. Zarówno prof. Sandorski, jak i B.Komarnicka-Nowak (a także niektórzy zwolennicy poglądu o nieuregulowanej dotąd kwestii reparacji) oraz M. Muszyński poświęcają wiele wysiłku intelektualnego, aby udowodnić, że deklaracja o zrzeczeniu się przez rząd polski reparacji z 1953 r. była nieważna na gruncie zarówno prawa polskiego, jak i międzynarodowego.

Jeśli chodzi o prawo polskie, kwestia ta ma znaczenie drugorzędne i jest dyskusyjna. Natomiast na płaszczyźnie prawa międzynarodowego, które – jak pamiętamy – jest w wysokim stopniu odformalizowane, istotne jest, że deklaracja została wydana przez uprawniony organ. Zarówno na mocy art. 32 pkt 9 Konstytucji PRL z 1952 r., jak i na gruncie zasad reprezentacji państwa w stosunkach z innymi państwami, akty rządu są wiążące i wywierają skutki prawne. Nie jest przy tym istotne, czy zrzeczenie się prawa zostało notyfikowane formalnie, czy też rząd NRD mógł się z nim w inny sposób zapoznać, co zresztą potwierdził w oświadczeniu rządowym.

Atmosfera i przymus

Pewnym uproszczeniem (żeby nie powiedzieć przekłamaniem) jest sprowadzenie zrzeczenia się do NRD. Przecież w owym okresie Polska uznawała rząd w Berlinie (wschodnim) za jedyny legalny rząd reprezentujący całe Niemcy i naród niemiecki. Nawiasem mówiąc, w pewnym sensie takie podejście było uprawnione, jeżeli zanalizować powstanie RFN z perspektywy umów międzyalianckich z lat 1944–1945, ale ta teza wymagałaby obszerniejszego uzasadnienia. Podobnie obszerniejszego uzasadnienia powinna doczekać się teza, że roszczenie reparacyjne przysługuje nam nie w stosunku do Niemiec (Republiki Federalnej), ale do Federacji Rosyjskiej, i to z podwójnego powodu: niewypłaconych reparacji należnych od Niemiec, które miał pokryć ZSRR z własnych reparacji ściągniętych zgodnie z systemem ustalonym w Poczdamie, oraz reparacji należnych z tytułu naruszeń prawa międzynarodowego przez ZSRR po 17 września 1939 r. Dzisiejsza Rosja jest kontynuatorem (tym samym państwem z punktu widzenia prawa międzynarodowego, co ZSRR).

Trudno zgodzić się z tezą, jakoby akty jednostronne mogły być w każdej chwili odwołane i w ten sposób pozbawione mocy prawnej. Na gruncie systemu źródeł prawa międzynarodowego – w kontekście aktów jednostronnych – obowiązuje zasada obligationes sunt servandae (odpowiadające w odniesieniu do umów międzynarodowych zasadzie pacta sunt servanda, będącej kluczowym elementem każdego systemu prawnego). Wydaje się, że w przypadku aktów jednostronnych nadających określone prawa podmiotom trzecim należy odwołać się do norm prawa traktatów dotyczących skutków umów wobec państwa trzecich, w tym zwłaszcza umów nadających uprawnienia. Takie prawa (podmiotowe) nie mogą być odwołane bez zgody zainteresowanego państwa. Deklaracja z 1953 r. została zresztą kilkakrotnie potwierdzona przez organy Rzeczypospolitej Polskiej, co czyni możliwość jej podważenia iluzoryczną.

Trudno zaakceptować bez zastrzeżeń pogląd, jakoby deklaracja rządu PRL z 1953 r. została wydana pod przymusem. Nigdy nie zetknąłem się z jakimkolwiek dokumentem potwierdzającym taką wykładnię, a sam fakt ogólnej atmosfery politycznej nie uzasadnia takiego podejścia. Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że wszelkie akty rządu PRL (włączając przystąpienie do ONZ) były podejmowane pod przymusem, a więc są nieważne.

Czytać dokładnie

M. Muszyński wskazuje na wyrok Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie sporu granicznego między Burkina Faso i Mali (1986 r.), aby wykazać, że media nie są międzynarodowym organem promulgacyjnym. Autor chyba niezbyt dokładnie przeczytał tekst orzeczenia. Trybunał rozstrzygnął jedynie, że konkretne oświadczenie rządowe (prezydenta Mali) nie mogło być traktowane jako wiążący akt jednostronny, biorąc pod uwagę jego treść i kontekst. W opinii doradczej w sprawie francuskich prób nuklearnych na Pacyfiku (1974 r.) MTS uznał za wiążące wypowiedzi francuskiego ministra obrony na konferencji prasowej. Wyroki sądów międzynarodowych należy czytać dokładnie i ze zrozumieniem.

Ostatnia materia: możliwość dochodzenia roszczeń reparacyjnych. W prawie międzynarodowym co do zasady brak jest obowiązkowej jurysdykcji sądów międzynarodowych, a kompetencje sądów zależą od zgody państw stron sporu. Roszczeń międzynarodowych dochodzi się na drodze dyplomatycznej. Brak jurysdykcji to jedyny powód, dla którego trybunał haski nie zajmie się sprawą roszczeń reparacyjnych Polski wobec Niemiec. Natomiast stwierdzenie, że politycznie Polska nie powinna dążyć do rozstrzygnięcia sprawy przez MTS ze względu na wpływy niemieckie w trybunale, a zwłaszcza zasiadanie w nim sędziego niemieckiego, dyskwalifikuje autora tej wypowiedzi jako prawnika (zwłaszcza zasiadającego w fotelu wiceprezesa TK). Brak jest jakichkolwiek przesłanek z przeszłości, by stwierdzić, że MTS jest podatny na wpływy polityczne. Dalszy komentarz, np. na temat autoprojekcji, jest zbędny. Warto za to zastanowić się, dlaczego w trybunale od trzech kadencji zasiada sędzia słowacki, a nie polski.

Autor jest profesorem, Instytut Nauk Prawnych PAN

Ostatnio w „Rzeczypospolitej” ukazało się wiele tekstów dotyczących polskich roszczeń reparacyjnych. Sam w tej sprawie już zabierałem głos, więc nie wydawało mi się konieczne ponowne przedstawianie tych samych argumentów. Jednak artykuły Beaty Komarnickiej-Nowak oraz Mariusza Muszyńskiego sprowokowały mnie do sformułowania pewnych uwag dotyczących z jednej strony międzynarodowoprawnych aspektów reparacji, i to w ogólniejszym kontekście, a z drugiej poglądów M. Muszyńskiego na temat pozycji i roli sądów międzynarodowych i zasiadających w nich sędziów.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Króliczek zwany deregulacją
Rzecz o prawie
Marek Domagalski: Uchwała SN może złagodzić frankowe spory
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Andrzej Duda też chciał złagodzić prawo aborcyjne
Rzecz o prawie
Paweł Krekora: Czy na ustawę frankową rzeczywiście jest za późno?
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Dyskusja, a nie krucjata