Węgrzy mają taki rząd, na jaki zasłużyli. I nie chodzi o to, że chcą handlować dalej z Putinem. Inni też handlują. I nie chodzi nawet o obrzydliwy rechot najbliższych popleczników Orbána na jego kąśliwe słowa o wygraniu z Zełenskim. Bo czy skazanie Sokratesa nie było obrzydliwe? A przecież było demokratyczne. Jak wybór Orbána.
Usłyszałem, że owszem, wybory na Węgrzech demokratyczne były, ale nie były sprawiedliwe. Demokracja jest super, pod warunkiem że „sprawiedliwość jest po naszej stronie” – jak u Pawlakowej z „Samych swoich”. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że w demokracji trudniej ustanowić hamulce dla władzy niż w królestwie. Kiedyś za władzą stał Bóg. Dziś stoi nasz sąsiad z kolegami. Bo przecież „vox populi, vox Dei”.