Węgrzy mają taki rząd, na jaki zasłużyli. I nie chodzi o to, że chcą handlować dalej z Putinem. Inni też handlują. I nie chodzi nawet o obrzydliwy rechot najbliższych popleczników Orbána na jego kąśliwe słowa o wygraniu z Zełenskim. Bo czy skazanie Sokratesa nie było obrzydliwe? A przecież było demokratyczne. Jak wybór Orbána.
Usłyszałem, że owszem, wybory na Węgrzech demokratyczne były, ale nie były sprawiedliwe. Demokracja jest super, pod warunkiem że „sprawiedliwość jest po naszej stronie” – jak u Pawlakowej z „Samych swoich”. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że w demokracji trudniej ustanowić hamulce dla władzy niż w królestwie. Kiedyś za władzą stał Bóg. Dziś stoi nasz sąsiad z kolegami. Bo przecież „vox populi, vox Dei”.
Czytaj więcej
Premier Viktor Orbán, już najdłużej sprawujący tę funkcję w węgierskich dziejach polityk, po raz...
Dawnym królom lud mówił: „Lex, Rex” – a nie „Rex, lex”. Prawo jest królem, a nie król prawem. A kto ma dziś ograniczać absolutną władzę ludu? Może prawo? Czy „prawo to wola klasy panującej” – jak twierdził Lenin? Czy może wola jakiegoś innego „panującego”? Czy może… Boga? Może istnieją jakieś prawa, jak prawa fizyki, stałe i niezmienne, których nie stanowimy, a jedynie odkrywamy?
Rządy prawa nie polegają na tym, że sędziowie wybierają sędziów. To demokracja polega na tym, że lud wybiera prezydenta. Ale demokracja to nie to samo, co rządy prawa. Prawo to instytucja społeczna ustanowiona przez ludzi w celu ochrony ich podstawowych praw naturalnych: życia, wolności i własności. Każdy ma prawo ich bronić sam – nawet z użyciem siły wobec tych, którzy chcą je naruszyć. Prawo jest stosowaniem wspólnej siły w obronie tych praw każdego członka wspólnoty. A skoro nikt nie może naruszać życia, wolności i własności innych, to tym bardziej nie może tego robić prawo ustanowione w celu ich ochrony. Istnieje więc naturalna granica dla stanowionych praw – nawet jak to lud je stanowi.