Winczorek: Komorowski wybrany zgodnie z prawem

Obecnej ekipie rządzącej, mimo że jest krytykowana z różnych stron, nie grozi raczej delegitymizacja – pisze konstytucjonalista

Publikacja: 16.09.2010 19:43

Piotr Winczorek

Piotr Winczorek

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Gdy Jarosław Kaczyński orzekł, że Bronisław Komorowski został prezydentem przez nieporozumienie, odezwały się głosy, iż prezes PiS podważył prawowitość dokonanego przez obywateli wyboru, a więc i prawowitość władzy polskiej głowy państwa. Może takie intencje rzeczywiście towarzyszyły tej wypowiedzi. Nie jest to jednak istotne, bo prawowitość nie jest kwestią przekonań jakiegokolwiek, głośnego nawet i wpływowego, polityka.

[srodtytul]Powrót Burbonów[/srodtytul]

Problem prawowitości władzy państwowej należy do klasycznych w każdej pogłębionej debacie politycznej oraz w badaniach naukowych. Ten, kto władzę sprawuje, pragnie z reguły, aby jego panowanie uzyskało status prawowitego. W tym celu podejmuje rozmaite zabiegi mające przekonać obywateli, że panowanie to na status taki zasługuje.

Zabiegi te są ważnym, ale niejednym, elementem procesu legitymizacji władzy. Czasami przynoszą oczekiwane rezultaty, a czasem kończą się niepowodzeniem. Dzieje powszechne znają też liczne przypadki delegitymizacji władzy. Władza dotychczas prawowita traci taką właściwość, co staje się zwykle początkiem jej upadku.

Ludzie władzy, a mogą to być zarówno despotyczni jedynowładcy, jak i demokratycznie wyłonieni przedstawiciele ludu, dla zdobycia, potwierdzenia lub odzyskania prawowitości posługują się rozlicznymi argumentami legitymizacyjnymi. Od takich, że „nasza władza pochodzi od najwyższego autorytetu (np. Boga)”, „naszej władzy nie ma czym zastąpić”, do takiego, że „nasza władza jest lepsza niż inne” i „nasza władza realizuje wszystkie istotne wartości ogólnoludzkie”.

Prawowitość nie jest jednak immanentną cechą władzy. W ostatecznym bowiem rachunku sprowadza się od tego, czy przeważająca część obywateli (bo nigdy wszyscy) uznaje argumenty na rzecz prawowitości za wystarczające i przekonujące, a w konsekwencji gotowa jest się podporządkować poleceniem tych, którzy władzę państwową sprawują.

Od dawna jednym z najpoważniejszych i najbardziej skutecznie działających argumentów legitymizacyjnych było odwołanie do obowiązującego prawa. Władza jest prawowita, ponieważ należy do tych, do których wedle obowiązujących norm należeć powinna, została uzyskana zgodnie z wiążącym porządkiem sukcesji, sprawowana jest na podstawie i w ramach utrwalonych zwyczajów, regulacji konstytucyjnych i ustawowych. Argument ten jednak, oczywisty w państwie prawa, o tyle tylko staje się przekonujący, o ile same normy prawne nie są na masową skalę kontestowane.

Gdy po bez mała ćwierćwieczu powróciła we Francji do władzy dynastia Burbonów, reżim państwowy, który ustanowiła, określono mianem legitymizmu. Legitymizmem nazywano także dążenie do przywrócenia tronów innym rodom panującym odsuniętym od władzy w rezultacie XIX-wiecznych rewolucji europejskich. Prawowitość miała polegać na tym, że na mocy odwiecznych tradycji oraz „praw ludzkich i boskich” władza monarsza rodom tym po prostu się należała.

Powrót do władzy powinien uchodzić za oczywisty w świetle wymogów prawa i sprawiedliwości. Cóż jednak z tego, skoro wraz z podnoszeniem się fali przekonań o demokratycznym i republikańskim zabarwieniu wiara w słuszność takiego prawa w Europie szybko słabła.

[srodtytul]Przewodnia rola PZPR[/srodtytul]

Zajrzyjmy teraz do innego zgoła koszyka. Wprowadzenie w 1976 r. do Konstytucji PRL zasady „przewodniej roli PZPR w budowie socjalizmu” można tłumaczyć jako sposób na wzmocnienie pozycji władczej partii przez jej jurydyzację. Odtąd każde działanie nacelowane na podważenie tej pozycji można było uznać za bezprawne. Sprawujemy władzę, zdawali się twierdzić autorzy noweli konstytucyjnej z 1976 r., nie tylko dlatego, że po naszej stronie stoi prawda doktrynalna oraz słuszność dziejowa, ale także dlatego, że wynika to z obowiązującego prawa, i to najwyższej rangi.

Ale niewiele to pomogło. Sama ta zasada stała się bowiem przedmiotem kontestacji. Ujawniło się to z ogromną siłą w latach 1980 – 1981. Konstytucyjny przepis nie pomógł zachować władzy również w 1989 r., tym bardziej że wywoływał już wątpliwości i u tych, których dotychczas wspierał.

Sposób obsady wakującego urzędu prezydenta RP był zgodny z obowiązującym prawem rangi konstytucyjnej i ustawowej. Był to wybór dokonany w głosowaniu powszechnym w dwóch turach, po uzyskaniu w drugiej turze przez zwycięzcę więcej niż połowy ważnie oddanych głosów. Taka metoda powoływania na stanowisko głowy polskiego państwa jest niemal jednomyślnie przez obywateli uznawana za najlepszą.

Wyszło to na jaw, gdy Donald Tusk zaproponował jej zmianę i powrót do wyboru dokonywanego przez Zgromadzenie Narodowe. Przeprowadzanie wówczas badania opinii publicznej wykazały, że propozycja premiera nie cieszy się powodzeniem. Argumenty przemawiające na jej rzecz, mimo że niebezzasadne, spotkały się z druzgocącą krytyką.

Ważność przeprowadzonych w czerwcu i lipcu tego roku wyborów prezydenckich została potwierdzona orzeczeniem Sądu Najwyższego, którego kompetencja do dokonywania kontroli prawidłowości wyborów wynika z konstytucji i nie jest (jeśli pominąć odosobnione głosy) podważana. Objęcie urzędu przez Bronisława Komorowskiego odbyło się właściwie, choć część publicystów zwróciła uwagę, że elekt przejęzyczył się, wypowiadając przed Zgromadzeniem Narodowym rotę przysięgi. Przejęzyczenie to nie zniekształciło jednak jej sensu. Nie mogło być więc uznane za przekreślające jej prawną skuteczność.

Gdy więc spojrzeć od strony normatywnej na proces sukcesji, prawowitość objęcia władzy prezydenckiej nie może być podawana w wątpliwość. Argument natury faktycznej, bo nie prawnej, że zwycięski kandydat wprowadził w błąd wyborców swoimi wypowiedziami, może i byłby trafny, gdyby jego przeciwnik nie wprowadzał w błąd licznych zwolenników całym swoim zachowaniem prezentowanym w czasie kampanii.

[srodtytul]Chwiejne nastroje[/srodtytul]

Ustalenie, czy mamy do czynienia z władzą prawowitą czy nieprawowitą, nie może być sprawą indywidualnych odczuć. Trzeba wziąć pod uwagę to, jaki jest do władzy stosunek ogółu obywateli. W czasach współczesnych, gdy tak szeroko rozpowszechniły się badania opinii publicznej i gdy postawa obywateli wobec władzy państwowej we wszystkich jej aspektach jest przedmiotem niemal codziennych sondaży, można łatwiej, niż bywało dawniej, dowiedzieć się, czy cieszy się ona ich uznaniem i poparciem.

Ale uwaga! Nastroje opinii publicznej są zmienne i chwiejne. To, co w danym momencie wynika dla oceny prawowitości władzy z badania opinii, może być bardzo zawodne. Powiedzieć można, że prawowitość władzy to kwestia głębokiej struktury społecznych przekonań i trwałych postaw.

Przejawy prawowitości władzy (podobnie jak jej załamania) odnaleźć można w wielu różnych zachowaniach zbiorowych i indywidualnych – publicznych demonstracjach poparcia, kolejnych głosowaniach powszechnych i w gotowości do udziału w wyborach, w opiniach wypowiadanych na forum środków masowego przekazu oraz w środowisku prywatnym, w braku istotnych zaburzeń społecznych czy też, a to jest najczęstsze i najważniejsze, w zwykłym, codziennym, spokojnym podporządkowaniu się jej decyzjom.

O prawowitości władzy lub jej niedostatku coś naprawdę trafnego powiedzieć można dopiero z pewnej perspektywy, zwykle po latach, a co najmniej wielu miesiącach, gdy wychodzą spod powierzchni trwałe i prawdziwe nastawienia obywateli. Najwięcej zatem o prawowitości danej władzy wiedzą badacze – historycy, socjologowie, politolodzy, niekiedy prawnicy. Publicyści i politycy mogą co najwyżej snuć przypuszczenia na ten temat.

Dodać też wypada, choć wydaje się to oczywiste, że prawowitość samego państwa jako struktury władzy może, ale nie musi, się wiązać z akceptacją dla jego systemu ustrojowego, a to z kolei może, ale nie musi, się łączyć z uznaniem dla ekipy sprawującej w nim władzę w danym czasie. Stan ten dobrze oddaje sytuacja, jaka miała miejsce po uchwaleniu konstytucji z 1997 r.

Mimo pozytywnych wyników referendum konstytucyjnego Trzecia Rzeczpospolita była przedmiotem kontestacji ze strony niektórych środowisk prawicowych, tym bardziej że rządy sprawowała wówczas lewica. Ale gdy do władzy przyszła centroprawicowa ekipa AWS, głosy niezadowolenia z konstytucji i z ustanowionego przez nią ustroju szybko ucichły.

Mimo przejawów ostrej często krytyki pochodzącej z różnych źródeł niewiele wskazuje na to, aby obecna ekipa rządząca stała wobec poważniejszej groźby delegitymizacji. Może się to jednak z czasem zmienić. Polski system ustrojowy także, jak się zdaje, korzysta, co do zasady, ze statusu prawowitości. Ale i to nie na zawsze jest dane.

Więcej pewności miałbym, gdy idzie o sama polską państwowość. Głosy: „to nie moje państwo”, „to obce państwo”, „to brukselska (niemiecka, rosyjska, żydowska, amerykańska – do wyboru) kolonia”, pozostają w znacznej mniejszości.

[i]Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znawcą tematyki konstytucyjnej, stałym współpracownikiem „Rzeczpospolitej”[/i]

Gdy Jarosław Kaczyński orzekł, że Bronisław Komorowski został prezydentem przez nieporozumienie, odezwały się głosy, iż prezes PiS podważył prawowitość dokonanego przez obywateli wyboru, a więc i prawowitość władzy polskiej głowy państwa. Może takie intencje rzeczywiście towarzyszyły tej wypowiedzi. Nie jest to jednak istotne, bo prawowitość nie jest kwestią przekonań jakiegokolwiek, głośnego nawet i wpływowego, polityka.

[srodtytul]Powrót Burbonów[/srodtytul]

Pozostało 95% artykułu
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"