Uważnie przeczytałem w „Rzeczpospolitej" felieton redaktora Marka Domagalskiego poświęcony sędziowskim postępowaniom dyscyplinarnym („Dyscyplinarki sędziów dla dobra wspólnego"). Nietrudno z niego odczytać poglądy autora i jego pozytywny stosunek do obecnych zmian w sferze wymiaru sprawiedliwości.
Dowiedzieliśmy się więc, że w środowisku sędziów narasta obawa przed nowym modelem postępowania dyscyplinarnego, gdy tymczasem „tak jak poważnie korzystający z drogi kierowca nie boi się podwyżki mandatów, tak samo sędziowie nie powinni się bać zreformowanych sądów dyscyplinarnych". Interesujący był również wywód bagatelizujący wszczęcie kilkunastu postępowań wyjaśniających „wobec zachowań sędziów ocierających się o politykę" i że poprzedni model dyscyplinarek tolerował „narastający korporacjonizm w tej profesji, a w ostatnich latach nierzadkie przypadki politycznych zapędów". Dalej autor postawił tezę, że „większość sędziów, którzy solidnie wykonują swoje obowiązki, podziela to zdanie, bo im też nic nie grozi, tym bardziej że dyscyplinarek specjalnie nie przybywa, a rzecznikami dyscyplinarnymi nadal są koledzy po fachu".
Dobór kadr: polityczny, a nie merytoryczny
Zaczynając od końca, z moich obserwacji wynika, że większość sędziów jednak podziela obawy względem nowego modelu sędziowskiej odpowiedzialności. Rzeczywiście sędziami sądów dyscyplinarnych niższego szczebla pozostali sędziowie. Klucz ich doboru był jednak specyficzny, bo nie znajdziemy choćby jednego nazwiska krytykującego obecne zmiany w sądownictwie, sporo jest natomiast osób jakoś z nich korzystających.
Na wybór orzeczników i rzeczników dyscyplinarnych miała wyłączny wpływ arbitralna decyzja ministra, sędziowie nie mieli tu nic do powiedzenia. Jedynie w wypadku rzeczników przy sądach swobodny wybór ministra był ograniczony do trzech kandydatów zgłaszanych przez zgromadzenia sędziów.
Redaktor Domagalski nie wspomniał o Izbie Dyscyplinarnej SN, powołanej personalnie od nowa, a składającej się w większości z niedawnych prokuratorów Zbigniewa Ziobry czy prawników kojarzonych ze środowiskami PiS. Nawet sędziowie, którzy się tam znaleźli, sądząc po ich kontach w mediach społecznościowych, prezentują wyraźne prawicowe poglądy (np. K. Wytrykowski). Kryterium doboru kadr nie było zatem merytoryczne, ale – zwłaszcza na ostatnim szczeblu sądownictwa dyscyplinarnego (przecież decydującym o treści końcowego wyroku !) – polityczne. Gdy dodać, że twórca owej „reformy" tak przekonstruował prokuratorskie postępowanie dyscyplinarne, że jest ono kojarzone z upolitycznieniem i gnębieniem „niepokornych" prokuratorów, obawy sędziów jawią się jako uzasadnione. Tym bardziej gdy prokuratorów z owych oskarżycielskich postępowań właśnie ulokowano w Izbie Dyscyplinarnej SN.