Piętnującą wadliwe systemy prawne, opieszały wymiar sprawiedliwości czy dyktatorskie zapędy europejskich legislatorów. Z czasem wokół jego orzeczeń pojawiło się wiele kontrowersji, kiedy angażował się w sprawy światopoglądowe, takie jak słynna sprawa krzyża we włoskiej szkole czy prawa mniejszości seksualnych. Z tego powodu liczne mniejszości, upominając się o poszerzenie swoich praw, wypisywały na swoich sztandarach orzeczenia Trybunału, często przeceniając ich rangę i wpływ na krajowe porządki prawne.
Z czasem jednak Trybunał – jak się wydaje – padł ofiarą własnego sukcesu i niewykluczone, że niebawem stanie się instytucją archaiczną, niezdolną do szybkiego działania i refleksji. Dziś na rozpatrzenie czeka tam blisko 150 tys. spraw. W efekcie "szczęśliwi poszkodowani", których sprawa zostanie zakwalifikowana do rozpatrzenia (tych jest ok. 1 proc.), i tak czekają na sprawiedliwość latami. Dochodzi tym samym do absurdalnej sytuacji, że obywatel, który skarży się np. na przewlekłe procedury sądowe w swoim kraju, staje się ofiarą przewlekłego działania także w europejskim Trybunale. I chyba dużo w tym winy samego Strasburga, który mimo wielu sygnałów alarmowych nie był zdolny do zreformowania swoich procedur.
To już ostatni dzwonek, aby konkretne działania zastąpiły liczne rozważania, seminaria i debaty gadających głów nad kształtem Trybunału. W przeciwnym razie może się on stać instytucją, którą trudno będzie traktować poważnie.