Rynek bankowy ciągle się zmienia

O sprawach dotyczących opcji walutowych, pracy w sieciowej kancelarii i o tym, co ma prawo wekslowe do Reymonta – z Grzegorzem Namiotkiewiczem, partnerem zarządzającym kancelarii Clifford Chance rozmawia Ewa Usowicz

Publikacja: 25.04.2012 06:35

Rz: Chyba nie widzę na ścianie wyróżnienia Prawnik X-lecia z tegorocznego rankingu.

Grzegorz Namiotkiewicz:

Stoi na honorowym miejscu! Ale podczas gali rankingowej jeden z kolegów zapytał mnie, czy nie jestem za młody na jubileuszowe wyróżnienia. Odpowiedziałem, że najwyraźniej nie przeliczył moich godzin na klienta – miałbym wedle tego rachunku pewnie 67 lat!

Podejrzanie duże te wyliczenia panu wychodzą jak na partnera zarządzającego.

Około dwóch trzecich czasu nadal przeznaczam dla klientów. Kadencja partnera zarządzającego kończy się w przyszłym roku i raczej nie będę jej przedłużać – chcę więcej czasu poświęcić na pracę merytoryczną.

Skąd się u pana wzięło to prawo bankowe?

Już na studiach pisałem pracę magisterską z inwestycji zagranicznych w Polsce. Kiedy dostałem się na aplikację adwokacką, marzyłem o tym, aby pracować w warszawskim zespole adwokackim nr 40. To był tzw. zespół dewizowy, przeznaczony do obrotu prawnego z zagranicą. Pracowali tam świetni adwokaci, m.in. Tomasz Wardyński, Ziemisław Gintowt czy Andrzej Tomaszek.

Wtedy się chyba mało działo w obrocie z zagranicą.

Były sprawy spadkowe, zawieranie małżeństw za granicą czy rozwody. Z zespołu nr 40 pamiętam współpracę z adwokatami moskiewskimi. W trakcie aplikacji byłem jeszcze w wojsku i dwa lata w Londynie. W Anglii zrobiłem roczne studia LLM (Master of Laws – uzupełniające studia prawnicze – przyp. E.U.) i rok byłem na praktyce w Clifford Chance.

I właśnie w Cliffordzie zajął się pan transakcjami bankowymi?

Praktykowałem tam w departamencie bankowości. Trafiłem m.in. na bardzo ciekawe negocjacje z Królestwem Jordanii na temat restrukturyzacji ich długów. Dla mnie tym bardziej ciekawe, że wkrótce potem nastąpiła restrukturyzacja długów Polski. Ale w tamtym czasie zastanawiałem się też, czy nie zostać obrońcą wojskowym.

Aż tak się panu w wojsku spodobało?

Spodobało mi się na krótko, bo do jednostki w Mińsku Mazowieckim trafiłem na pięć miesięcy. Ale uczono nas tam kryminalistyki i prawa karnego, nie był to więc czas zupełnie stracony.

Pamięta pan jeszcze jakąś ciekawą sprawę z praktyki w Londynie?

Interesowałem się także ochroną własności intelektualnej. Kancelaria uczestniczyła w procesie wynalazcy, który oskarżył Sony o kra-

dzież pomysłu na walkmana. Sprawa zakończyła się zwycięstwem koncernu. Po powrocie do Polski trafiłem do kancelarii mec. Wierzbowskiego, gdzie zajmowałem się prawem handlowym i własności intelektualnej. Pamiętam, jak uczestniczyłem w zajęciu rajstop.

Rajstop?!

Tak. W trzech hurtowniach jednocześnie, z powodu naruszenia praw ze znaku towarowego.

Wtedy też przygotowywaliśmy jedną z pierwszych emisji długoterminowych papierów dłużnych. Nie było wiadomo, na podstawie jakiego przepisu należy to zrobić. My wykorzystaliśmy m.in. prawo wekslowe. To było wtedy nowatorskie, a dla mnie, jeszcze aplikanta, bardzo ciekawe. Z dużą przyjemnością czytałem prawo wekslowe, a potem po raz kolejny „Ziemię obiecaną". Wyraźnie widać, jak te przepisy przełożyły się na prozę Reymonta!

Co wtedy jeszcze było nowe?

Kształtowała się praktyka udzielania kredytów konsorcjalnych (udzielanych przez grupę banków jednemu kredytobiorcy – przyp. E.U.). Nie wiadomo było, czy konsorcjum bankowe traktować jako spółkę cywilną, czy banki powinny odpowiadać solidarnie. Polskie rozwiązania były wtedy inne niż praktyka międzynarodowa. Przewidywały, że konsorcjum reprezentuje jeden bank, który podpisywał umowę z klientem, negocjował jej zmiany itp. To było może wygodniejsze dla kredytobiorcy, ale praktyka poszła w inną stronę. Teraz, jeśli chodzi o prawo bankowe i finansowe, większość rozwiązań jest już wystandaryzowanych.

Kto pierwszy na polskim rynku skorzystał z takiego kredytu konsorcjalnego?

Petrochemia płocka w 1995 r. Pamiętam, że polskie banki miały wątpliwości, czy aby na pewno takie konsorcjum będzie zgodne z prawem, a w grę wchodziły przecież ogromne pieniądze. Kancelaria musiała się wtedy przed dyrektorami banków gęsto tłumaczyć.

A oni bali się, że to jakieś szalone pomysły.

Tak mogło być. Teraz konsorcjum to norma, a banki po dziś dzień lubią schematyczne rozwiązania, standardową dokumentację itp. Lubią robić to, co ktoś wcześniej już sprawdził.

Trzeba mieć chyba mentalność księgowego, żeby się z nimi dogadać.

Nie narzekam. Na pewno trzeba mieć dużo cierpliwości.

Jakie transakcje są dla pana najciekawsze?

Duże, skomplikowane, takie jak finansowanie fuzji i przejęć. Takie transakcje są wielowymiarowe – składają się na nie kredyty konsorcjalne (także te udzielane przez zagraniczne banki), środki własne, obligacje, które spłacają część kredytu. Spisuje się umowy między wierzycielami, które określają pierwszeństwo zabezpieczenia, możliwość głosowania czy blokowania niektórych decyzji.

A doradztwo regulacyjne?

Też bardzo je lubię i sporo świadczymy go na rzecz banków. Nasza kancelaria ostatnio zajmowała się m.in. drażliwą kwestią wynagrodzeń w sektorze bankowym. Trzeba było implementować dyrektywę unijną, która wymaga, aby wynagrodzenia kadry kierowniczej (bonusy) nie zachęcały do podejmowania nadmiernego ryzyka. Było z tym sporo problemów.

Myślę, że w najbliższych latach największe zmiany na rynku mogą wynikać właśnie z kwestii regulacyjnych.

Co się może zmienić?

Regulacje bazylejskie czy dyrektywy UE będą zapewne powodowały zmniejszanie tzw. akcji kredytowej. A to może powodować osłabienie wzrostu gospodarczego czy zmniejszenie liczby miejsc pracy.

Coraz częściej słyszę też, że rynek bankowy zmieni się w taki z lat 50., gdzie bank będzie tylko od udzielania kredytów i przyjmowania depozytów. Nie będzie się natomiast angażował w skomplikowane transakcje. Przez lata widać określone trendy, które co jakiś czas wracają. Przykładowo, w Stanach od lat 30. obowiązywał Glass-Steagall Act, który nie pozwalał bankom udzielającym kredytów, aby były jednocześnie bankami inwestycyjnymi. Ten rozdział utrzymywał się przez długi czas. Został zlikwidowany w latach 90., a teraz znów mówi się o powrocie do takich rozwiązań.

Czyli wcale nie „masz jak w banku".

No „nie masz". Za parę lat może się okazać, że niedawne bankowe dyrektywy UE zostaną uznane za zbyt rygorystyczne.

Poza tym różne jest wykorzystywanie instrumentów finansowych na poszczególnych rynkach – np. polski system bankowy powinien mieć większą możliwość korzystania z sekurytyzacji.

O nie, panie mecenasie, zamykamy wątki sekurytyzacji i akcji kredytowych, bo wywiad robi nam się ekonomiczny. Aby więc płynnie przejść do prawa, porozmawiajmy o opcjach walutowych. Jak to się stało, że opcje doprowadziły do katastrofy i sądowych batalii?

W tzw. kryzysie opcyjnym reprezentowaliśmy zarówno banki, jak i podmioty, które zawarły takie transakcje. Mam wrażenie, że źródłem kłopotów było to, że nie wszyscy, którzy kupili takie produkty, rozumieli, jak one działają. W 2008 r. wszyscy mówili, że złoty będzie się umacniał. Eksporterzy starali się przed tym zabezpieczyć opcjami, tym bardziej, że były „bezkosztowe". To wydawała się prosta zabawa, dopóki złoty nie stracił 1/3 wartości.

Które duże firmy poległy na opcjach?

Kłopoty miała Huta Szkła Krosno, Gdańska Stocznia Remontowa, Feroco, Duda. To są publiczne dane. Ale też sporo bardzo małych firm, pochodzących np. z Mazur. Byliśmy zdumieni, że te małe firmy w ogóle kupiły taki instrument i że banki chciały im opcje zaoferować. Kolejnym paradoksem było to, że w wypadku opcji banki nie żądały niemal żadnych zabezpieczeń, podczas gdy zaciągając kredyt, trzeba dostarczyć stosy dokumentacji.

Na opcjach walutowych sparzyły się i firmy, i banki – także te największe.

Na co teraz stawiacie jako kancelaria?

Tak jak dotychczas, na pewno sporo będziemy zajmować się, oprócz bankowości, prawem spółek, nieruchomościami. Mamy też prężny departament sporny.

Nieruchomościami? Przecież odeszło od was do Salansa mnóstwo ludzi z mec. Dębowskim. Swoją drogą, pewnie się pan wtedy trochę zdenerwował.

Na pewno było to przykre, bo to zawsze dla kancelarii trudna sytuacja, gdy z dnia na dzień „znika" część praktyki. Ale poradziliśmy sobie – nadal zajmujemy się nieruchomościami, tyle że inaczej sprofilowaliśmy działalność. Ze względu na to, że rynek nieruchomości nie wygląda w kryzysie najlepiej, specjalizujemy się m.in. w prawie budowlanym, projektach PPP.

Czy właśnie mniej transakcji nieruchomościowych spowodowało, że przychody kancelarii spadły ze 100 mln zł w 2010 r. do 80 mln zł w 2011 r.?

To jedna z przyczyn, ale chyba jednak głównie to efekt kryzysu. Jest po prostu mniej pracy.

Jakie są plusy i minusy pracy w kancelarii sieciowej?

Myślę, że są same plusy – przede wszystkim możliwość nauczenia się wielu rzeczy, do których w Polsce normalnie nie mielibyśmy dostępu. Dosłownie przed godziną zakończyłem telekonferencję z kolegami z Londynu, którzy przedstawiali najnowsze trendy na rynku kredytów konsorcjalnych, udzielanych w Europie z udziałem kredytodawców z USA. Taka wiedza jest bezcenna.

Skoro nie widzi pan minusów, to podpowiem: dzwoni czerwony telefon z Londynu z instrukcją, gdzie dodać, gdzie ująć, ile zarobić...

W sieci zarządzanie finansowe jest oczywiście zintegrowane. Zyski z całego świata wpadają do jednego garnka, z którego każdy czerpie – większą lub mniejszą łyżką. My raczej do tego wspólnego garnka dodawaliśmy, niż ujmowaliśmy.

Czyli jest jednak jakiś minus...

Nieduży. A co do sieciowych wymogów, to dotyczą one nie tylko przychodów, ale także wysokich standardów w pracy z klientem czy w zatrudnianiu. Nie jesteśmy jednak McDonaldem, nie sprzedajemy na całym świecie tego samego produktu. Sieć daje tylko platformę do pracy, oferuje wsparcie. Każdy musi przecież zdobyć klientów, odpowiednią wiedzę, zbudować zespół itp. – swoją małą kancelarię w tej wielkiej sieci.

I wychodzi z tego w państwa „małej kancelarii" niezły zysk na partnera – łączny dochód w 2011 r. wyniósł 27 mln.

To fakt, wychodzi nieźle. Wiele osób uważa, że prawnicy zarabiają za dużo. Ja patrzę na to tak: moje szkolenie zakończyło się dobrze po ukończeniu 30 lat. Przez ten czas inwestowałem w siebie i mam nadzieję, że choć część tej inwestycji zwróci się dzięki mojej pracy.

Nasi laureaci

Grzegorz Namiotkiewicz

otrzymał tytuł Prawnika X-lecia. W rankingu kancelarii ośmiokrotnie został liderem w prawie bankowym i finansowym.

Rz: Chyba nie widzę na ścianie wyróżnienia Prawnik X-lecia z tegorocznego rankingu.

Grzegorz Namiotkiewicz:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"