Co wynika z jego wystąpienia? Otóż Seremet twierdzi, że winę za aferę ponoszą konkretni prokuratorzy, którzy wykazali się niekompetencją, brakiem profesjonalizmu, a nawet lenistwem przy prowadzeniu śledztw. Mimo wielu pism i sygnałów ze strony instytucji nadzorującej rynek finansowy zrobili bowiem niewiele, aby ukrócić przestępczy proceder, niezbyt wnikliwie badając i umarzając sprawy prowadzone przeciwko firmie Marcina P. W mniejszym stopniu winne jest wadliwe prawo, które trzeba poprawić.
Ci, którzy spodziewali się, że prokurator generalny będzie bronił swoich podwładnych, od kilku tygodni niemiłosiernie okładanych w mediach, zawiedli się. Seremet w długim wywodzie nie znalazł okoliczności łagodzących dla prokuratorów, nie szukał nawet przyczółków do ich obrony.
Sam jednak prokurator generalny nie poczuwa się do winy. Bo winni są konkretni ludzie, a nie system. Czy Seremet ma rację? Chyba nie do końca. Bo właśnie sprawa Amber Gold, firmy, z którą prokuratura miała do czynienia przez kilka ostatnich lat, pokazuje jaskrawo, że to jednak z systemem mamy problem.
Prokuratura to dziś skostniały urzędniczy moloch działający według sobie tylko zrozumiałej logiki. Celem działania tej instytucji nie jest eliminowanie dużych afer, których ściganie może zająć wiele miesięcy, ale karanie pijanych rowerzystów, bo tu sporządzenie aktu oskarżenia i wyrok następują w ekspresowym tempie. A ambitni prokuratorzy, którzy zbyt długo prowadzą swoje sprawy, psują tylko statystykę.
Seremet tego nie chce widzieć. Wygodniej mu obarczać winą konkretnych ludzi, bo oskarżając system, który od kilku lat pielęgnuje, oskarżyłby samego siebie.