A jednak. On nadszedł i zastał nas w krzakach z opuszczonymi spodniami. Okazało się, że wcale nie jesteśmy tacy wyjątkowi, a nasza gospodarka nie jest tygrysem.
Związki zawodowe aspirują raczej do skandynawskich idei państwa socjalnego, a przedsiębiorcy z zazdrością spoglądają na azjatyckie rekordy wzrostu gospodarczego. Z melanżu tych dążeń powstało tyle, że jesteśmy europejskim liderem w azjatyckim stylu zatrudniania. A przecież wszyscy aspirujemy do niemieckich wzorców gospodarczych.
To, że większość pracowników zatrudniona jest na podstawie tzw. umów śmieciowych, nie jest przypadkiem, lecz konsekwencją takich, a nie innych uregulowań kodeksu pracy.
A sposób na maksymalne wykorzystanie potencjału takich regulacji jest dowodem na pomysłowość biznesu. Nieco fałszywie więc brzmią zafrasowane głosy polityków załamujących ręce nad rzeszami, które nie są pewne swej pracy i wynagrodzenia.
Biznes znów uchylił drzwi do piwnicy, w której siedzą demony kryzysu. Efektem jest innowacyjność w kombinowaniu wokół kodeksu pracy. Przedsiębiorcy dostali to, co chcieli, czyli możliwość elastycznego rozliczania nadgodzin. Pracownicy dostali to, co mieli, czyli obietnice, że ktoś w końcu kiedyś umowami śmieciowymi się zajmie. Tylko nie teraz, bo kryzys.