Tymczasem to, co w piątek zaprezentował pełnomocnik ministra, mecenas Roman Giertych (zostawiając na boku element finansowej presji na tygodnik), znacząco odwleka rozstrzygnięcie sporu. Wystąpił on bowiem nie o sprostowanie czy nawet ochronę dobrego imienia swego klienta, ale z przedsądowym wnioskiem o zabezpieczenie ewentualnych kosztów przeprosin. Wyliczył je na 30 mln zł. Tym zabezpieczeniem ma być zakaz zbywania tygodnika, choć nie wiadomo nawet, czy są jakieś plany jego sprzedaży, a i kwota jest raczej z sufitu.
Ta procedura (formalnie dopuszczalna) niewiele ma wspólnego z meritum sporu, którym są zarzuty prasowe wobec urzędującego ministra. Trudno przyjąć, by tę taktykę pełnomocnik stosował bez akceptacji swego mocodawcy.
A przecież minister Nowak jest w tym szczęśliwym położeniu, że może wykazać swoje racje w szybkiej ścieżce sprostowania prasowego. Obowiązuje ona od listopada 2012 roku (nowy rozdział 5 prawa prasowego) i przewiduje, że redaktor naczelny dziennika lub czasopisma ma opublikować bezpłatnie „rzeczowe i odnoszące się do faktów sprostowanie nieścisłej lub nieprawdziwej wiadomości zawartej w materiale prasowym” już w ciągu trzech dni, jeśli chodzi o wydanie elektroniczne dziennika lub czasopisma. W „papierowej” zaś wersji tygodnika – w najbliższym numerze.
Jeśli redaktor naczelny odmówi publikacji albo naruszy związane z tym prawne rygory – np. dokona niedopuszczalnych skrótów – zainteresowany może złożyć pozew o nakazanie publikacji sprostowania, a sąd okręgowy ma go rozpatrzyć w ciągu 30 dni. Na odpowiedź redakcja ma tylko siedem dni, a niestawiennictwo stron nie wstrzymuje sprawy. Termin na apelację też jest krótszy. Nie ma gwarancji, że proces zakończy się w tydzień czy miesiąc, ale jest taka szansa. Co więcej, tygodnik musi wcześniej zaprezentować dowody, a opinia publiczna może wyrabiać sobie zdanie na ich temat.
Ta szybka procedura ma służyć sprawnemu rozstrzyganiu sporów z prasą. Wydaje się, że dla szukającej oczyszczenia osoby – również polityka – ma ona same plusy.