Policja po zajściu na Przystanku Woodstock, gdzie Oskar W. uderzył Grzegorza Miecugowa, sięgnęła po art. 43 prawa prasowego, który tylko pozornie pasuje do tej sprawy.
Mówi on, że kto używa przemocy lub groźby bezprawnej w celu zmuszenia dziennikarza do opublikowania lub zaniechania opublikowania materiału prasowego albo do podjęcia lub zaniechania interwencji prasowej, podlega karze więzienia do lat trzech.
Kolejny przepis karny prawa prasowego, art. 44 ust. 1, stanowiący, że: „kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności", również nie jest tu odpowiedni.
Nie ma wątpliwości, że nie chodzi wyłącznie o wybryk chuligański – sam sprawca powiedział publicznie: „chciałem obudzić społeczeństwo z letargu, aby zrozumieli, co się dzieje w tym kraju. Rządzą nami postkomuniści, a postkomunistyczni dziennikarze chcą ten stan utrzymać. Z mojej strony to nie było bicie, to było symboliczne szturchnięcie".
Na nagraniu widać jednak, że czterokrotnie uderzył w głowę redaktora Miecugowa. Czy jednak jest to odpowiednia forma wpływania na dziennikarza?
Przestępstwo z art. 43, a zatem wywieranie na dziennikarza presji, może być popełnione tylko z winy umyślnej (to akurat nastąpiło) i w tzw. zamiarze kierunkowym, czyli sprawca musi zmierzać do osiągnięcia założonego celu: zmuszenia dziennikarza do opublikowania lub zaniechania publikacji albo podjęcia lub zaniechania interwencji prasowej. Tymczasem nie było krzyków w rodzaju „nie nagrywaj...", „nie publikuj...". Trudno zresztą sobie wyobrazić, by sprawca liczył na skuteczność takiej presji, a redaktor Miecugow jej uległ.
Doszło zaś do ewidentnego naruszenia nietykalności cielesnej dziennikarza. I ono powinno być ścigane.
Przepisy o wywieraniu na dziennikarza presji są w Polsce naprawdę sporadycznie stosowane. A jak kwalifikują ten wybryk specjaliści od prawa prasowego?