Reklama

Na rozprawie dokładałem do pieca

O karierze prawnika mówił Maciej Bednarkiewicz, adwokat, były prezes Naczelnej Rady Adwokackiej.

Aktualizacja: 19.03.2014 10:35 Publikacja: 19.03.2014 02:00

Rz: Pamięta pan swoją pierwszą sprawę?

Maciej Bednarkiewicz:  Byłem bardzo przejęty. To była substytucja. Sprawa dotyczyła kradzieży dwóch czy trzech kur. Pojechałem do Żyrardowa.  Na miejscu okazało się, iż największym problemem jest to, że sala była ogrzewana piecem kaflowym. Było strasznie zimno i musiałem dorzucać do niego węgla.

Jak na debiut to rzeczywiście niezwykła sytuacja. Nie zestresowało to pana dodatkowo?

Właśnie nie. Dzięki temu zorientowałem się, że w występowaniu przed sądem, w rozprawie, która wydawała mi się czymś wyjątkowym, nie ma aż tak wiele niezwykłości. Że jest normalnie – jak jest zimno, to trzeba napalić w piecu.

Pewnie nie tak wyobrażał pan sobie swoją pracę, wybierając prawo. Skąd decyzja o tym właśnie kierunku studiów?

Reklama
Reklama

Mój ojciec był adwokatem, a dla mnie niedoścignionym wzorem – nie tylko od strony zawodowej, ale i etyczno-moralnej. W czasie wojny był w Oświęcimiu. Po wojnie przez jakiś czas prowadził własną kancelarię. Potem pracował jako radca prawny w centrali handlu zagranicznego.

To były trudne czasy dla prawników.

Tak. Dla mojego ojca również. Współpracował  między innymi z Niemcami. A to były czasy tuż po wojnie. Na jego pogrzeb przyjechały dwa  czy trzy autokary z Niemiec. To byli jego przyjaciele. Kierował się bowiem w życiu zasadą, by oceniając człowieka, nie stosować uogólnień, tylko brać pod uwagę to, co robi, jego kręgosłup moralny.  Dzięki niemu od początku widziałem zawód adwokata z takiej właśnie perspektywy. Byłem przekonany, że nie musi być kojarzony  np. z mijaniem się z prawdą.  Ojciec uczył mnie spokoju, rzetelności. Nigdy nie widziałem go w konflikcie z klientem. Dlatego też wybrałem prawo.

Jakie były początki na studiach?

Oj, niełatwe. Jeden rok nawet powtarzałem...

Z jakim przedmiotem miał pan problemy?

Reklama
Reklama

To była dość skomplikowana sytuacja. Wszystkie egzaminy zdawaliśmy jednego dnia. Dwóch można było nie zdać. No i ja sobie założyłem, że prawo cywilne i rzymskie  zdam na jesieni. Pech chciał, że właśnie ich dotyczyły dwa pierwsze pytania... Kiedy dotarłem do trzeciego, egzaminator  uznał, że lepiej będzie, jeśli powtórzę rok. Nawet dobrze się stało. Bo chyba byłem wtedy jeszcze bardzo niedorosły.

Życie studenckie?

Tak.  Zajmowało mnie wiele innych rzeczy poza nauką. Same studia zainteresowały mnie chyba dopiero na czwartym roku. Ale moja praca magisterska została uznana za wyjątkową.

O czym pan pisał?

O małżeńskich ustrojach majątkowych. Rozstrzygałem w niej problem, czy pensja małżonków wchodzi do majątku wspólnego. Wywodziłem, że wchodzi, ale dopiero po jej wypłaceniu. Sama wierzytelność nie.

Dziś tak tę kwestię rozstrzyga kodeks rodzinny...

Reklama
Reklama

Tak. Wtedy jeszcze tak nie było.  Zostałem nawet wezwany na uczelnię i odpytywany na okoliczność tego, czy od kogoś nie zerżnąłem... Ostatecznie jednak otrzymałem za tę pracę wyróżnienie, a dzięki temu nawet propozycję pracy w Ministerstwie Finansów. Nie przyjąłem jej jednak – po konsultacji z ojcem.

Od razu miał pan przed oczami aplikację adwokacką?

Miałem trochę inny pomysł. Ukończyłem aplikację sędziowską. Sędzią nie mogłem jednak zostać  ze względu na ojca adwokata. Zgodnie z wówczas obowiązującymi przepisami nie można było łączyć tych funkcji w rodzinie. Zostałem więc od razu adwokatem. Rozpocząłem pracę w Zespole Adwokackim nr 7 przy ul. Smolnej w Warszawie. Siedziałem tam przy jednym biurku przez ponad 40 lat...

Jaka sprawa była dla pana najtrudniejsza?

Sprawa z urzędu. Mojemu klientowi groziła kara śmierci. Oskarżono go o zamordowanie pani doktor w Płocku. Była to wówczas bardzo znana sprawa, interesowały się nią media. Pamiętam, że udzielałem pierwszego wywiadu. Powiedziałem, że jeśli przegram, to będę musiał zrezygnować z zawodu. Nie wyobrażałem sobie  bowiem, jak bym sobie poradził, gdyby klient został skazany na  śmierć. Zawsze  miałbym wątpliwości, czy zrobiłem wszystko co możliwe... Ostatecznie dostał 15 lat za uprowadzenie rozbójnicze.

Reklama
Reklama

Czym różni się wykonywanie zawodu dziś od czasów, w których pan zaczynał?

Wymaga o wiele większej wiedzy. W procesach karnych sam kodeks karny nie wystarcza. Jest bowiem wiele spraw karnych gospodarczych, które wymagają ogromnej, specjalistycznej wiedzy. Jest też w związku z tym taka tendencja, żeby prawnicy specjalizowali się w coraz bardziej wąskich dziedzinach. Adwokat przestaje być  pewnego rodzaju mędrcem, który ma ogromną wiedzę o życiu, tak  jak to bywało dawniej.

–rozmawiała Katarzyna Borowska

Rz: Pamięta pan swoją pierwszą sprawę?

Maciej Bednarkiewicz:  Byłem bardzo przejęty. To była substytucja. Sprawa dotyczyła kradzieży dwóch czy trzech kur. Pojechałem do Żyrardowa.  Na miejscu okazało się, iż największym problemem jest to, że sala była ogrzewana piecem kaflowym. Było strasznie zimno i musiałem dorzucać do niego węgla.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Reklama
Opinie Prawne
Krzysztof A. Kowalczyk: Składka jak demokracja socjalistyczna
Opinie Prawne
Piotr Mgłosiek: Minister sprawiedliwości powiększa bezprawie w sądach
Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Smutny obraz Trybunału Konstytucyjnego
Opinie Prawne
Łukasz Cora: Ruch Obrony Granic ośmiesza państwo i obniża jego autorytet
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Opinie Prawne
Paulina Szewioła: Zmarnowana szansa na jawność wynagrodzeń
Reklama
Reklama