Pamięta pan swoją pierwszą sprawę?
Niestety tak. Do tej pory się jej wstydzę. Dzięki niej zrozumiałem, czemu nie powinno się w tak młodym wieku orzekać. Bo miałem wtedy 26 lat... Sprawa dotyczyła spółdzielni mieszkaniowej. Pozwana nie płaciła czynszu. Uczciwie się do tego przyznała. Ja, głupi, niedoświadczony, zasądziłem jej pełną należność i jeszcze 4 mln zł (kwota sprzed denominacji) zastępstwa procesowego. Czasem nie śpię z powodu tej sprawy. Oczywiście mój wyrok był zgodny z prawem. Później dowiedziałem się, że jeśli spółdzielnia wytacza proces, to głównym celem jest ugodzenie się, a nie zniszczenie takiej osoby. Wystarczyło zapytać pełnomocnika powoda o jego stanowisko, zamiast automatycznie wydawać orzeczenie. Czym innym jest bowiem stosowanie prawa, a czym innym – wymierzanie sprawiedliwości. I sędzia z odpowiednim doświadczeniem to wie.
Z jakich rzeczy z tego okresu jest pan zadowolony?
Kiedy byłem szefem wydziału wieczystoksięgowego w Niepołomicach, mieliśmy tam trzy komputery. To były lata 90. Przygotowaliśmy na nich wzory postanowień i zawiadomień. 95 proc. czynności było bowiem bardzo powtarzalnych. Dzięki tym wzorom nadrobiliśmy w ciągu roku zaległości z kilku lat. I doszliśmy do tego, że sędzia czekał na sprawy... Było to na tyle duże wydarzenie, że do naszego małego sądu osobiście pofatygował się wiceminister sprawiedliwości prof. Bohdan Zdziennicki, żeby zobaczyć, jak dzięki komputerom udało się osiągnąć tak dużą wydajność.
Nie został pan jednak długo w sądzie...
Mój kolega Bartek Raczkowski opowiedział mi, jak wygląda praca poza sądem. Zaczęła mnie kusić praca na swoim. Nie było jednak łatwo podjąć decyzję. Gryzłem się z pół roku. Teraz widzę, że decyzja była słuszna. Choć praca jest bardziej odpowiedzialna i stresująca niż w sądzie. Poza tym moje wcześniejsze decyzje zawodowe bardzo mi się przydają. Orzekanie w sądzie jest najlepszą szkołą prawa, choć niestety czasem kosztem podsądnych. Ale też i flirt z MBA, i matematyczne poszukiwanie spójności pomaga mi dziś zarówno w praktykowaniu prawa pracy we własnej kancelarii, jak i w nauce, która jest chyba moim życiowym hobby.