Umorzenie przez prokuraturę sprawy Edwarda Mazura podejrzanego o zlecenie zabójstwa gen. Marka Papały wywołało kolejną burzę wokół niezależności prokuratury. W opinii zwolenników rozdzielenia funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości prokuratura wyzwoliła się spod politycznej kurateli rządu i stała się instytucją niezależną. Przeciwnicy tego rozwiązania uważają, że prokurator generalny dopiero teraz stał się kukiełką, którą potrząsają ręce polityków.
Niestety przebieg dyskusji pokazuje, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż skłócone koalicje przyznają się do popełnionych błędów. W tej debacie każdy ma swoją prawdę, każdy wie lepiej od drugiego. Doszło już nawet do tego, że o ustroju prokuratury zaczął wypowiadać się minister rolnictwa.
Szkodliwy mit
Napisałem kilkanaście tekstów o ustawie o prokuraturze, ale nigdy nie przyszło mi do głowy pytać polityka o zdanie, jak ma wyglądać ustrój prokuratury. A teraz przecieram oczy ze zdumienia. Politycy zaczęli pisać nową ustawę o prokuraturze w telewizyjnych studiach. I to jest pierwszy paralizator, uniemożliwiający rzeczową dyskusję o ustroju prokuratury.
Drugim jest podtrzymywany z uporem wartym lepszej sprawy mit o niezależnej prokuraturze. To mit wyjątkowo szkodliwy. I nie chodzi tu nawet o jego polityczne konotacje. Jest szkodliwy przede wszystkim dlatego, że paraliżuje poszukiwanie rozwiązań prawnych, które uczyniłyby z prokuratury organ rzeczywiście niezależny. A nikogo, jak sądzę, nie trzeba przekonywać, że niezależna prokuratura, tak jak niezawisłe sądy, jest zwieńczeniem praworządnego systemu w państwie. Jeżeli tracą w państwie niezależność, wali się cały system.
Mit powstał, bo jego wyznawcy utożsamiają niezależność instytucji śledczej z oddzieleniem funkcji prokuratora generalnego od ministra sprawiedliwości. W tym przypadku automat jednak nie zadziałał. Skutek rozdzielenia funkcji jest taki, że oto jawna do niedawna unia personalna prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości (do 2010 r. obydwie pełniła jedna osoba) zamieniła się teraz w unię realną czy, jak kto woli, niezależność pozorną. O jakiej niezależności bowiem można dzisiaj mówić, jeżeli prokurator generalny każdego roku musi miesiącami wyczekiwać w niepewności na zatwierdzenie przez premiera swojego rocznego sprawozdania z działalności prokuratury? W ubiegłym roku to wyczekiwanie na bezcenny podpis premiera trwało, o ile dobrze pamiętam, osiem miesięcy. W tym roku sytuacja prokuratora generalnego jest równie podbramkowa. Mamy przecież już koniec sierpnia, a szef prokuratury działa wciąż bez absolutorium od premiera. Wszyscy obawiamy się prowizorium budżetowego, ale prowizorium, w którym funkcjonuje prokurator generalny, jest o wiele groźniejsze dla bezpieczeństwa państwa. W obecnym stanie prawnym całymi miesiącami funkcjonuje, nie wiedząc, czy jego roczne sprawozdanie zostanie przyjęte czy odrzucone. A co się z tym wiąże, podejmuje decyzje w permanentnej niepewności, czy premier – w przypadku odrzucenia sprawozdania – uruchomi procedurę jego odwołania. Ministrowi sprawiedliwości, który, a jakże, był zwolennikiem wyłączenia prokuratora generalnego z rządu, rola recenzenta najwyraźniej przypadła do gustu. Przesłał już swoje szczegółowe uwagi do sprawozdania Andrzeja Seremeta za rok 2013. Jak się łatwo domyślić, nie zostawił suchej nitki na tym dokumencie. Teraz tylko patrzeć, jak dla podgrzania atmosfery pojawią się w mediach przecieki, że premier jest bardzo niezadowolony ze sprawozdania Seremeta, i ruszy medialna nagonka.