Nie, drodzy państwo. To wcale nie była rozprawa w sądzie rodzinnym o ustalenie ojcostwa. To tylko wizyta w urzędzie skarbowym. Obstawiam, że biedak rozliczał ulgę na dzieci i – kontrolowany – nie przyniósł w zębach jakiegoś aktu urodzenia, zaświadczenia ze szkoły czy innej „niezbędnej" papierologii.

Trwa właśnie rozliczanie PIT i znów widzę ludzi zestresowanych, czy aby na pewno dobrze odliczyli sobie jakieś kilkaset złotych. Ci Bogu ducha winni ludzie zastanawiają się na zapas, czy ktoś im nie zarzuci złodziejstwa, nie wlepi kary, nie każe zwracać z odsetkami.

To obrazek tym bardziej przykry, gdy zestawi się te ich podatkowe „kokosy" z fiskalnymi przekrętami na wielką skalę. Te ostatnie kwitną. Dziś w „Rzeczpospolitej" piszemy o tym, że budżet jest coraz umiejętniej drenowany przez fikcyjne faktury wystawiane przez tzw. firmy słupy. Na ich podstawie oszuści mogą liczyć m.in. na ogromne zwroty VAT albo korzystne rozliczenie kosztów podatkowych. I choć wartość takich faktur rośnie w zastraszającym tempie, a straty budżetu należy liczyć w miliardach złotych, skarbówka nie jest w stanie tego procederu ograniczyć. Zagląda więc do kieszeni łatwo dostępnych. Albo trąbi o akcjach typu „Weź paragon".

Tymczasem jest naprawdę wiele dziedzin, w których ogromne podatkowe złodziejstwo jest zorganizowane jak perfekcyjnie działający biznes. Nie chciałabym występować w roli doradcy (zresztą na takich usługach też można nieźle okraść państwo), ale fikcyjne faktury to tylko wierzchołek góry lodowej. Jest jeszcze handel telefonami, paliwem, złomem, materiałami budowlanymi... Krótko mówiąc – naprawdę jest kogo ścigać.

Stare porzekadło głosi: jak kraść, to miliony. A jak sprawdzać? Wiadomo – paragony!