Oczywiście można przekonywać, że sędzia Wojciech Łączewski nabrał uzasadnionych wątpliwości, zgodnie z prawem i procedurą zawieszając proces wytoczony Trybunałowi Konstytucyjnemu przez jednego obywateli. Bo wątpliwości co do legalności wyboru Juli Przyłębskiej, przecież są i ma je wkrótce przeciąć Sąd Najwyższy. I pewnie znajdzie się wielu ekspertów, którzy taką decyzję poprą, gładko uzasadniając jej słuszność. Tylko czy na pewno będzie to intelektualnie uczciwe.
Dla mnie piątkowy występ Łączewskiego to nic innego jak happening zorganizowany na sali sądowej. Sędzia chciał w ten sposób „puścić oko", zamanifestować przeciwko działaniom PiS i reformie wymiaru sprawiedliwości, z którą się nie zgadza. To też wyraz bezsilności, frustracji, który od jakiegoś czasu wyrażają niektórzy przedstawiciele środowiska sędziowskiego.
„Puszczenie oka" złapali „wtajemniczeni", a sędzia stał się bohaterem mediów społecznościowych, bo tak odważnie „zagrał na nosie pisowi". A w dodatku robiąc to tak, że mucha nie siada. Bo Ziobro nie ma się czego przyczepić.
A to, że zachowanie sędziego już w przeszłości, budziło kontrowersje, to jedynie fakt medialny, bez związku. Wszystko dzieje się zgodnie z prawem i standardami.
Rozumiem sprzeciw i frustrację przedstawicieli części przedstawicieli środowiska sędziowskiego, w sytuacji kiedy poważne reformy wprowadzone są bez ich udziału, o stylu już nie wspomnę. Mogę nawet poniekąd zrozumieć wystąpienia publiczne niektórych sędziów, którzy rzucając na szalę swoją bezstronność przystępują do politycznej debaty, krytykując działania władzy. Bo zdają sobie sprawę, że wymowne milczenie na nic tu się nie zda.