Trzy dekady temu świętowaliśmy upadek muru berlińskiego – matki wszystkich murów. Symbolizował podział Europy i świata na dwa antagonistyczne obozy. Mur rozpadł się, skończyła się zimna wojna, a przyszłość malowała się w jasnych barwach. „Nic nas nie zatrzyma, wszystko jest możliwe, Berlin jest wolny!" – oświadczył prezydent Bill Clinton przy Bramie Brandenburskiej.
Dziś na całym świecie znów rosną mury, od Węgier przez Hiszpanię po Stany Zjednoczone, Izrael i Australię. Większa niż kiedykolwiek część elektoratu popiera polityków, którzy nawołują do restauracji suwerennych państw narodowych. Polityka strachu znalazła wyraz w tym, że przywódca „wolnego świata" buduje własny mur na granicy z Meksykiem i zachęca do tego samego innych.
Konflikt stary jak świat
Mówi się nam, że polityka otwartych granic doprowadziła do kosmicznych nierówności. Wmawia się nam, że otwarte granice to zaproszenie dla migrantów, którzy zabiorą nam pracę i zaprowadzą „obcą" kulturę. Wmawia się, że otwarte granice sprawią, że demokracja stanie się niemożliwa. Decyzje dotyczące naszego życia są podejmowane przez rynki ponadnarodowe i powiązanych z nimi urzędników europejskich.
Konflikt związany z takimi murami jest stary jak historia ludzkości, dlatego obecna sytuacja nie powinna nas zaskakiwać. Zawsze byli tacy, którzy próbowali pokonywać granice, i ci, którzy starali się je utrzymać; tacy, którzy budowali mury, i ci, którzy je burzyli. Pomyślmy o nomadach i osadnikach lub o ranczerach i myśliwych: mieli różne i często sprzeczne wyobrażenia o granicach, prawach, władzy, terytorium i tożsamości. Granice stały się jeszcze bardzie sporne wraz z powstaniem państw narodowych, usiłujących zapanować łącznie nad granicami administracyjnymi, wojskowymi, wpływami rynkowymi i rysami kulturowymi.
Błędna polityka
Dzisiejsza dyskusja nie dotyczy jednak murów i granic, ale interpretacji historii po 1989 roku. Zwolennicy niezależności obszczekują po prostu niewłaściwe drzewo. Nierówności powstały przez neoliberalną politykę, która oddała rynkowi władzę nad redystrybucją. Wypływają one również z przekonania, że konkurencyjność jest bardziej pożądana niż solidarność. Otwarte granice niewiele mają z tym wspólnego.