Rozwiązanie LiD, czyli przegnanie PD przez postkomunistów, zwiastuje definitywny koniec ugrupowania, które w dużym stopniu tworzyło III RP. Fakt, że dziś poza bezpośrednio zainteresowanymi mało kogo to zajmuje, jest sygnałem zasadniczych zmian na polskiej scenie politycznej. Zmiany te dokonały się już wcześniej. Jeszcze kilka lat temu koalicja Lewica i Demokraci, zawarta pod patronatem byłego prezydenta, zostałaby odtrąbiona jako symboliczna manifestacja zamknięcia pewnego rozdziału polskiej historii. Tymczasem w chwili swego zawiązania była już tylko karykaturą inicjalnego projektu Aleksandra Kwaśniewskiego i Adama Michnika.
W rzeczywistości sojusz SLD i Partii Demokratycznej przypieczętowywał tylko to, co działo się wcześniej. Praktycznie sprowadził się do wyprzedania resztek historycznego kapitału ugrupowania dawnej opozycji w zamian za kilka mandatów sejmowych. Handel okazał się zupełnie nieopłacalny dla SLD i dowiódł raz jeszcze, że wpływowa na salonach kilku dużych miast PD nie ma żadnego znaczenia politycznego. Co się stało, że tworzące ją środowisko, po upadku PRL najsilniejsze na krajowej scenie, środowisko, którego ówczesna polityczna emanacja – Unia Demokratyczna – zgarnęła najwięcej głosów w pierwszych wolnych wyborach parlamentarnych, dziś zostało zupełnie zmarginalizowane?
Po załamaniu się komunizmu przywódcy dawnej opozycji uznali się za predystynowanych do sprawowania władzy w Polsce. Walczyli przecież o obalenie systemu i tworzyli najbardziej wydawałoby się zwarte, najlepiej intelektualnie i organizacyjnie przygotowane do sprawowania władzy środowisko. Była to jednak postawa paradoksalna. Bojownicy o demokrację nie za bardzo chcieli zrozumieć jej mechanizmy. Nie uznawali faktu, że muszą sobie zapewnić poparcie większości Polaków. Uważali, że to poparcie im się należy. Ich stosunek do ogółu obywateli od początku był paternalistyczny. Liderzy dawnej opozycji uważali się nie tylko za bardziej zasłużonych, ale i lepszych tudzież mądrzejszych. Ci, którzy w PRL występowali w imię pozbawionej praw zbiorowości, po upadku komunizmu założyli, że powinna im ona delegować władzę.
Można się zgodzić, że ich opozycyjne, jeszcze przedsolidarnościowe zaangażowanie było świadectwem heroizmu. Także politycznego rozumu. Bo wbrew dominującym wówczas opiniom okazało się, że komunizm można obalić. Liderzy opozycji zainicjowali ten proces i odgrywali w nim pierwszoplanową rolę. Sęk w tym, że po 1989 roku opozycyjna epopeja była już zamknięta. Pojawiła się demokratyczna normalność.
Przekonanie o własnej szczególnej roli, nawet jeśli jest uzasadnione, musi prowadzić do niebezpiecznych konsekwencji. Wiąże się z niedocenianiem roli innych. Tak też było w wypadku dwóch środowisk (pierwotnie nie do końca przyjacielsko wobec siebie nastawionych), które stanowiły zaplecze rządu Tadeusza Mazowieckiego: większościowej grupy KOR i redakcji „Tygodnika Solidarność”.