Choć od dymisji profesora Stanisława Gomułki minęło już kilka dni, warto do tego wydarzenia wrócić i zastanowić się nad jego konsekwencjami. Obecność w rządzie cenionego profesora z renomowanej London School of Economics and Social Sciences, znanego z wolnorynkowych poglądów, miało bowiem stanowić gwarancję, iż obecna władza poważnie traktuje wyzwanie reformy polskich finansów publicznych – którą nie tylko krajowe autorytety, ale także międzynarodowe instytucje finansowe wielokrotnie uznawały za konieczną i pilną.
Jego dymisja jest więc czymś więcej niż tylko zmianą na stosunkowo niskim w ministerialnej hierarchii stanowisku podsekretarza stanu. Jest z jednej strony wizerunkowym ciosem dla Platformy, z drugiej – poważnym sygnałem alarmowym, iż w rządzie źle się dzieje.
[srodtytul]Zniechęcony jałowością[/srodtytul]
Profesor Gomułka nie jest politykiem i, na szczęście, nie zachował się tak, jak by to zapewne zrobił polityk – to znaczy nie użył któregoś z gładkich frazesów o „przyczynach osobistych”, „zaabsorbowaniu innymi obowiązkami” itp. Przyczyny swej decyzji wyłożył jasno: po niespełna pół roku uznał, że rząd jego pracy nie potrzebuje, że minister finansów Jan Vincent Rostowski nie wypełnia swych zadań, ponieważ został ubezwłasnowolniony przez premiera, a ten z kolei nie jest reformą zainteresowany.
Zniechęciła go też jałowość międzyresortowych konsultacji z Ministerstwem Zdrowia w sprawie umorzenia długów szpitali – również wynikająca jego zdaniem z braku w ministerstwie politycznej woli przeprowadzenia rzeczywistych reform.