Porządkowałem ostatnio bibliotekę i dokonałem ważnego odkrycia. W Polsce ukazuje się bardzo dużo książek, moja biblioteka puchnie, rozsadza półki i zagraża stropom, a jednocześnie cyklicznie mnożą się narzekania, że Polacy niewiele czytają albo zgoła nic. Podobno statystyczny obywatel przegląda dwie książki rocznie: telefoniczną i kucharską. Szaleje analfabetyzm wtórny potęgowany wzmożoną produkcją publicystyki politycznej i inwazją cywilizacji obrazkowej. Tak powiada statystyka i jej interpretacja.
Ale jednocześnie wystarczy pójść do supermarketu i popatrzeć na regały z książkami stojące tuż obok chłodni z mięsem. Asortyment na regałach jest obfitszy i wybór większy niż w chłodni. U nas też można już dostać 600 gatunków sera, ale pewnie ze dwa razy tyle tytułów. Książki są w każdym kiosku z gazetami, a nawet w każdym sklepie osiedlowym. Na dworcach i na lotniskach. Wszędzie.
No to skąd ten upadek czytelnictwa? Długo nad tym myślałem i doszedłem wreszcie do wniosku, że sprzeczność jest w sumie dość oczywista. Wydawane są nie te książki, które ludzie chcieliby przeczytać. Co więcej, autorzy w ogóle nie piszą książek, na które jest autentyczne zapotrzebowanie społeczne. Rynek książki jest jedynym dziś chyba rynkiem producenta, a nie konsumenta.Wytwórcy, pisarze i księgarze pchają na rynek to, co akurat wspólnie wyprodukowali, nie bacząc na gusta i preferencje odbiorców. Produkują podaż, nie zwracając uwagi na popyt. Wkładają ogromny wysiłek w marketing, żeby paru snobom wcisnąć cegłę, od której szerokie masy odwracają się z obrzydzeniem. Tymczasem wygłodniali i spragnieni odpowiedniej strawy duchowej konsumenci, dysząc z niezaspokojonego pożądania, osuwają się w obojętność, kulturową przepaść i analfabetyzm.
Tak dłużej być nie może. Trzeba wreszcie przełamać ten impas wynikający ze zwykłego nieporozumienia. Autorzy i wydawcy muszą wyjść naprzeciw oczekiwaniom publiczności, a nie siedzieć w wieży z kości słoniowej i wyglądać z niej przez lufcik na tłumy grzebiące gorączkowo w stertach makulatury z nadzieją na znalezienie czegoś odpowiedniego dla ducha epoki.
Postanowiłem wziąć sprawę we własne ręce i zaproponować garść tytułów, które chętnie bym przeczytał i umieścił na swoich półkach – nawet na honorowym miejscu – a o których ich potencjalni autorzy pewnie nawet nie myślą. Jestem pewny, sądząc także na podstawie rozmów sondażowych, że to wszystko byłyby bestsellery. No więc, pisarze do piór! Twórzcie wspólnym wysiłkiem Bibliotekę Nowoczesnego Polaka, żeby coś po nas zostało także dla przyszłych pokoleń.Oto lista, którą oddaję honorowo w sprawne ręce z nadzieją, że nie uchylą się od obowiązków i odpowiedzialności.