Samiec alfa w polityce

Jarosław Kaczyński ma rację, kładąc obecnie nacisk na zwiększenie popularności swego brata. Bo powtórne zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w wyborach zwiększy szanse Prawa i Sprawiedliwości – pisze Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego

Publikacja: 19.10.2008 20:03

Lech Kaczyński z Donaldem Tuskiem

Lech Kaczyński z Donaldem Tuskiem

Foto: Reuters

Często krytykujemy Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego, że stawiają osobisty interes ponad interesem swoich macierzystych partii i tak bardzo chcą zwyciężyć w wyborach prezydenckich 2010 roku, że nie oglądają się na koszty, które w realizacji tego celu muszą ponosić PO i PiS. Ale to zarzut nieuzasadniony, bowiem zwycięstwo któregoś z nich zdecydowanie uprawdopodobni sukces jego partii w elekcji parlamentarnej rok później.

[srodtytul]Zaufanie do silnego[/srodtytul]

Zwykło się stawiać zarzut obecnemu premierowi, że całą swoją aktywność kieruje nie na rządzenie krajem, ale na uczynienie bardziej realną perspektywę swojej prezydentury. To zresztą zarzut w znacznej mierze słuszny – w istocie można tłumaczyć wiele zachowań Donalda Tuska i jego partii właśnie owym "strategicznym" celem obecnego premiera.

Ale należy także pamiętać, że ewentualna wiktoria tego polityka w wyborach 2010 roku uczyni bardziej prawdopodobnym zwycięstwo Platformy rok później. Stanie się tak przede wszystkim dlatego, że wielce prawdopodobne stałoby się wówczas rozwiązanie parlamentu i zwycięstwo PO na fali popularności nowego prezydenta. Tak się zawsze dzieje i korzystają z tego na przykład wszyscy prezydenci francuscy, wiedząc, że jeśli wygrywa się w jednych wyborach, to konsekwencją tego jest najczęściej także zwycięstwo w wyborach następujących po nich.

[wyimek]W politycznych wyborach elektorat zwykle przyłącza się do silniejszego[/wyimek]

Tak zresztą stało się także w Polsce przed trzema laty – wbrew opiniom większości komentatorów nasi rodacy nie kierowali się zasadą "check and balance" i nie wybrali prezydenta z opcji odmiennej niż ta, która zwyciężyła w elekcji parlamentarnej. Postąpili dokładnie odwrotnie – po zwycięstwie PiS głową państwa uczynili Lecha Kaczyńskiego. Twierdziłem wówczas i twierdzę także dzisiaj, że w polityce działa zasada synergii – to znaczy, że wyborcy przyłączają się do silniejszego i jeśli tylko zostanie on zidentyfikowany jako potencjalny lub realny zwycięzca, to zostaje w szybkim czasie obdarzony zaufaniem coraz większej liczby wyborców. Efekt ten widać zawsze po kolejnych elekcjach parlamentarnych i prezydenckich – zaraz po ich zakończeniu zwycięzca notuje przyrost swej popularności i zaufania. Po prostu znaczna część elektoratu widzi w nim osobę lub partię dominującą i wiąże z nimi swoje sympatie.

[srodtytul]Przyspieszone wybory[/srodtytul]

Samuel Huntington mechanizm ten opisał na przykładzie polityki międzynarodowej w Azji – tam, w przeciwieństwie do Europy, gdzie zawsze obowiązywała zasada "bij mistrza" i tworzenia koalicji wymierzonych przeciwko najsilniejszemu, państwa grupują się wokół wschodzącego lidera i chcą ściśle z nim współpracować, uważając, że jedynie w przyłączeniu się do dominującego państwa można upatrywać szansy na swój rozwój. Można by żartobliwie powiedzieć, że wyborcy na całym świecie zachowują się tak jak państwa w Azji – dołączają do lidera, samca alfa.

Dlatego ewentualne osobiste zwycięstwo Donalda Tuska w 2010 roku przełoży się znacząco na możliwość wygranej jego partii w elekcji parlamentarnej w roku następnym. Zwłaszcza że wówczas istniałaby szansa jej przyspieszenia i zorganizowania wyborów do Sejmu i Senatu już wczesną wiosną 2011 roku. Tą możliwością byłoby współdziałanie – w celu rozwiązania parlamentu – nowego prezydenta i rządu PO. Szybkie przeprowadzenie nowej elekcji dawałoby możliwość przeniesienia sympatii z Donalda Tuska na całą Platformę.

W podobnej, choć nie do końca analogicznej, sytuacji znajduje się także Lech Kaczyński. W ostatnich tygodniach widzimy jego wzmożoną aktywność, co niewątpliwie związane jest z walką o reelekcję. Często można usłyszeć, że Jarosław Kaczyński chce poświęcić własną partię tylko po to, żeby jego brat nadal zasiadał w "dużym pałacu".

Nie uwzględnia się przy tym zależności, o której mówimy – a mianowicie tego, że ewentualna wygrana Lecha Kaczyńskiego znacząco uprawdopodobni sukces PiS w 2011 roku. W opisany powyżej sposób jedna wygrana, na zasadzie synergii, umożliwia drugą. Ma więc rację lider PiS, kładąc obecnie nacisk na zwiększenie popularności swego brata nawet kosztem partii.

[srodtytul]Klucz w Pałacu[/srodtytul]

Bez reelekcji Lecha Kaczyńskiego niemożliwa stanie się wygrana PiS. Co więcej, zwycięstwo obecnego prezydenta zatrzęsłoby Platformą Obywatelską – stałoby się wówczas jasne dla polityków tej partii, że zmarnowali trzy lata swego rządzenia po to, by robić kampanię Donaldowi Tuskowi, i to kampanię nieudaną. Trudno sobie dziś wyobrazić, jakie byłyby nastroje w PO, gdyby jej liderowi nie udało się spełnienie marzeń i zamieszkanie w Pałacu Prezydenckim.

Można jednak zaryzykować tezę, że nie byłaby to euforia. To zaś na pewno zakończyłoby się falą rozliczeń i zawirowań wewnątrz partii co najmniej podobnych do tych, które miały miejsce w PiS po ostatnich, przegranych przez tę partię w 2007 roku, wyborach. To zaś z całą pewnością przełożyłoby się na nastroje społeczne i rankingi popularności partii politycznych. Dodajmy dla całkowitej jasności – przełożyłoby się dla PO fatalnie.

Dlatego nie dziwmy się Donaldowi Tuskowi i Lechowi Kaczyńskiemu, że tak usilnie zabiegają o to, by być głową państwa po 2010 roku. Na pewno kierują się swoimi osobistymi ambicjami. Ale także, a może nawet przede wszystkim, wiedzą, ze ich osobisty sukces będzie skutkować zwycięstwem ich macierzystych formacji w wyborach do Sejmu i Senatu w 2011 roku. Klucz do realnego rządzenia w następnej kadencji parlamentarnej znajduje się w drzwiach Pałacu Prezydenckiego.

Często krytykujemy Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego, że stawiają osobisty interes ponad interesem swoich macierzystych partii i tak bardzo chcą zwyciężyć w wyborach prezydenckich 2010 roku, że nie oglądają się na koszty, które w realizacji tego celu muszą ponosić PO i PiS. Ale to zarzut nieuzasadniony, bowiem zwycięstwo któregoś z nich zdecydowanie uprawdopodobni sukces jego partii w elekcji parlamentarnej rok później.

[srodtytul]Zaufanie do silnego[/srodtytul]

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?