Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/02/16/zdzislaw-krasnodebski-incydent-monachijski/" "target=_blank]blog.rp.pl[/link]
Incydent na lotnisku w Monachium przesłonił nawet okropną śmierć Polaka, któremu talibowie oderżnęli głowę. Choć specjaliści od rządowej propagandy będą nam jeszcze opowiadali niejedną bajkę, tragedia ta pokazała indolencję i słabość państwa polskiego. Zawiodły także media, których usłużność wobec rządów Platformy, brak nacisku na władzę, fatalnie zaważyła na całej sprawie. Ale za dwa, trzy tygodnie wszyscy zapomną o nieszczęsnym inżynierze i zajmą się kolejną błyskotliwą wypowiedzią jednej z gwiazd medialnych rządzącej koalicji.
[srodtytul]Dobrze, że filcowy[/srodtytul]
W porównaniu z afgańską egzekucją zdarzenie z Monachium może się wydawać zupełnie błahe i śmieszne. Wiadomo, że samoloty, zwłaszcza klasa ekonomiczna, nie są odpowiednie dla ludzi noszących płaszcze i kapelusze. W ogóle są coraz mniej przystosowane do przewozu ludzi w godziwych warunkach. Przestrzeń, jaką wyliczono na jednego pasażera, zmniejszyła się do rozmiarów minimalnych. Czasami nie ma nawet gdzie nogi postawić. Wystarczy, by usiadł obok nas otyły współpodróżny, co na trasie transatlantyckiej zdarza się często, by atak klaustrofobii był nieunikniony. Lot w przepełnionym samolocie jest torturą – zwłaszcza dla nieszczęśnika, któremu przypadło w udziale siedzenie pośrodku. Pasażerowie rozumieją konieczność środków bezpieczeństwa, posłusznie zdejmują w czasie kontroli buty i paski od spodni, ale wiele zwyczajów lotniskowych nie da się wytłumaczyć względami bezpieczeństwa. Jedną z męczarni, na jaką narażeni są pasażerowie wtedy, gdy nie wsiadają do samolotu przez "rękaw", jest na przykład ładowanie ich do autobusu i trzymanie tam przez bardzo długi czas niezależnie od pogody, w skwarze lub zimnie. Doświadczeni podróżnicy starają się jak najbardziej opóźnić moment wejścia do autobusu, co oczywiście jeszcze bardziej przedłuża całą procedurę.
Gdy samolot jest przepełniony, walka o miejsce w schowkach toczona jest zażarcie, zgodnie z najlepszymi darwinowskimi zasadami walki o byt. Kapelusze i płaszcze bezlitośnie gniotą współpasażerowie usiłujący wtłoczyć swoje rzeczy do schowków. Sytuację pogarszają biznesmeni i "biznesłumenki", którzy z niewiadomych powodów zawsze muszą mieć przy sobie grube teczki, którymi zapychają wszystkie wolne miejsca. Po podróży płaszcz zwykle wygląda jak psu z gardła wyjęty. Z kapeluszem jest jeszcze więcej kłopotu – dobrze jeśli jest filcowy, bo zmiażdżony letni kapelusz słomkowy nadaje się tylko do wyrzucenia.