Kogo rząd wykupi z tarapatów

Mam dobrą wiadomość dla wszystkich, którzy stracili ostatnio pracę w banku. Rząd Tuska będzie potrzebował tysięcy urzędników do obsługi pomocy kredytowej dla bezrobotnych

Aktualizacja: 25.02.2009 19:51 Publikacja: 25.02.2009 19:46

Kogo rząd wykupi z tarapatów

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/02/25/tomasz-wroblewski-kogo-rzad-wykupi-z-tarapatow/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Myśli zostały rzucone. Szczegóły wciąż skąpe. Ale cel polityczny już został osiągnięty. Media podały: rząd spłaci kredyty bezrobotnym, wszyscy, którzy stracili pracę, mogą liczyć na pomoc rządu. – Tym najsłabszym, najbardziej zagrożonym chcielibyśmy pomóc w pełnym wymiarze – ogłosił Donald Tusk.

Minister Michał Boni wyjaśnił, że to raczej pożyczka na dwa lata, ale taka bez procentów i sam bezrobotny też powinien coś dokładać do spłaty. Ile? Szczegóły za kilka tygodni. Rząd zapłaci od 500 do 1200 zł. Komu ile? Szczegóły poznamy. Koszt całkowity? 300 – 400 mln zł i Boni zapewnia, że pomoc nie będzie dla tych z dużymi długami, lecz dla tych ze średnimi. – Ale nie chcemy tego limitować – dodaje Boni. To jak w takim razie doliczono się tych 400 mln? "Dowiemy się za kilka tygodni".

Czy te sakramentalne "kilka tygodni" oznacza, że rząd naprawdę jeszcze się zastanawia i jak przejrzy na oczy, to zrozumie, jakie głupstwo palnął? Czy Donald Tusk posłucha minister Jolanty Fedak, która zwraca uwagę na prawne ograniczenia, potencjalne nadużycia? Czy posłucha jeszcze kilku niezależnych ekspertów? Bo w przeciwnym razie czeka nas spory transfer pieniędzy podatników wprost do kieszeni bankierów i deweloperów.

[srodtytul]Po co kusić licho? [/srodtytul]

Jeszcze tydzień temu każdy, kto stracił pracę i nie nadążał ze spłatami kredytu, pierwsze, co robił, to szedł do banku. Tam dowiadywał się, że może rozłożyć albo okresowo zawiesić spłaty. Niemal wszystkie banki w Polsce zawieszają, rozkładają, refinansują – robią dziś wszystko, byle nie zostać z niespłaconym mieszkaniem w ręku.

W czasach hossy nieruchomości można było szybko spieniężyć i jeszcze na tym zarobić. Dziś banki muszą liczyć się ze stratą. Wcześniej z ciągnącymi się miesiącami procesami sądowymi, dodatkowymi rezerwami, płatnościami dla komorników. A na koniec modlić się, że ktoś to od nich odkupi. Licytowane dziś mieszkania z upustami sięgającymi nawet 30 proc. wciąż czekają na nabywców.

Od masowych licytacji zaczął się poprzedni wielki kryzys bankowy w USA. W połowie lat 80. spadek cen ropy spowodował, że tysiące Amerykanów z naftowych metropolii, jak Houston czy Dallas, uciekało do Nowego Jorku, Chicago i Bostonu. Pod wycieraczką kładli klucz i list: "Drogi banku, teraz to wszystko jest Twoje". Pustoszały całe dzielnice, a z nimi bankrutowały kasy pożyczkowe. Najpierw na południu, a z czasem w całej Ameryce.

Wielkie zachodnie banki nie zapomniały tamtych doświadczeń. Zawsze wolą się dogadać. Tak długo jak klient rokuje nadzieje, będą szukały rozwiązania. Jaki w takim razie jest sens państwowej pomocy przy spłacaniu kredytów? Czy gadanie o rządowej pożyczce to nie zwykłe mydlenie oczu? Prawda jest taka, że rząd weźmie pod swoje skrzydła tych, o których z góry wiadomo, że pieniędzy nie oddadzą. Ludzi, którym żaden bank już nie chce refinansować długów.

Co dziś, po obietnicach ministra Boniego, zrobi polski bezrobotny? Nikt przy zdrowych zmysłach nie pójdzie teraz do banku z prośbą o rozłożenie rat. Po co kusić licho. Na wszelki wypadek przestanie szukać pracy i spłacać kredyt. Poczeka, aż rząd sfinalizuje swój program, i za te trzy – cztery tygodnie on oraz jego niespłacany kredyt będą już na tyle zagrożeni, żeby móc się ustawić w kolejce po pomoc.

[srodtytul]Pytania do bezrobotnego[/srodtytul]

Natomiast rząd będzie miał coraz więcej szczegółów do przemyślenia. To, co urzędnik banku specjalizujący się w refinansowaniu kredytów robi kilka godzin, państwu zajmie kilka tygodni. Najpierw muszą powstać przepisy, potem formularze. Kilkadziesiąt stron drobnym drukiem, spięte z zaświadczeniem z poprzednich miejsc pracy. Zapewnienie, że go zwolnili z powodu kryzysu, a nie wyrzucili dyscyplinarnie.

Tylko co w takim razie z rozwiązaniem umowy za porozumieniem stron w ramach redukcji zatrudnienia? Albo z popularną dziś w firmach redukcją pensji do poziomu, który uniemożliwia kontynuowanie spłat kredytu?

Jak już mamy te kwity plus zaświadczenia z banku, miejsca zamieszkania i izby skarbowej, to urzędnik zacznie analizować. Czy wszystkie wpisane dzieci są nasze? Czy nie mamy innych mieszkań i czy dostatecznie ciężko żyje się naszej rodzinie? Czy nasz kredyt, który może i jest średni jak na Warszawę, ale na Rzeszów to już jest astronomiczny, mieści się w programie czy nie?

Co się stanie, jeżeli nasz bezrobotny przestanie po roku spłacać swoją część kredytu? Czy rząd weźmie odpowiedzialność za całość kredytu, żeby włożone już pieniądze podatnika nie przepadły na rzecz banku? A może wtedy państwo stanie się trzecim współwłaścicielem mieszkania, obok banku?

To wszystko są te nieznane szczegóły, ale jest coś, czego możemy być pewni. I to jest dobra wiadomość dla wszystkich, którzy stracili w ostatnim czasie pracę w banku. Rząd będzie potrzebował tysięcy urzędników z doświadczeniem bankowym i specjalistów od ewaluacji ryzyka. Przyda się ich sporo, bo niezależnie od tego, jak restrykcyjne będą zasady przyznawania pomocy kredytowej, chętnych do składania podań nie zabraknie.

Szybko okaże się też, że tych 300 – 400 mln to dużo za mało. Banki mają wieloletnie doświadczenie w zarządzaniu złymi kredytami. Wiedzą, kiedy przyznać kredyt, kiedy się z niego wycofać i z niczego nie muszą się tłumaczyć. Zanim spiszą kogoś na straty, będą wyciągać z niego ostatnią złotówkę. Dadzą drugą szansę, zrestrukturyzują kredyt, a jak skonfiskują, to też będą próbowały odzyskać inwestycje.

[srodtytul]Rząd pomoże deweloperom [/srodtytul]

Urzędnik państwowy, przeciwnie, stać go na dobre serce. Nie musi się kierować zyskiem. Martwić się o to, czy obywatel go za rok nie wykołuje. Jego zadaniem jest sprawdzanie kryteriów. Każdy, kto spełnia warunki pomocy, pomoc musi dostać. W innym razie zaskarży rząd. Przez biurokratyczne sito przecisną się nie tylko rodziny w naprawdę trudnej sytuacji, ale też i ci, którzy w normalnych warunkach zacisnęliby pasa, zrezygnowali z wakacji na Teneryfie, wzięli nocne zlecenia i jakoś dotrwali. Teraz powiedzą sobie: po co się mam męczyć? Złożę podanie. Niech rząd zapłaci.

Bankierzy, zwykle skorzy do krytykowania rządu za rozrzutność, tu nabrali wody w usta. Dla nich to rzadka okazja do pozbycia się złych kredytów. Nawet te, które podlegają refinansowaniu, są natychmiast klasyfikowane w rubryce zagrożone, co wpływa na wycenę wartości samego banku.

Uwolnione od toksycznych papierów dłużnych banki, a dokładniej ci, którzy kupili ich akcje, mogą liczyć teraz na lepsze wyceny giełdowe. Rząd, tak ostro krytykujący ostatnio zagraniczne instytucje finansowe spekulujące polską walutą, tworzy im już nowe pole do popisu. Skala tu będzie mniejsza, ale to i tak miła niespodzianka, zwłaszcza że finansowana z pieniędzy polskiego podatnika.

Dobra wiadomość dla banków nie oznacza jednak ich większej aktywności kredytowej. Przeciwnie. Daje bezpieczeństwo konieczne do przetrwania kryzysu bez potrzeby szukania nowych ryzykownych linii kredytowych. Ktoś, kto planował teraz wziąć kredyt, nie stracił pracy, utrzymał się na powierzchni i miał nadzieję, że wyniesie się wreszcie z wielkiej płyty (albo przestanie płacić za wynajem), jest w gorszej sytuacji niż bezrobotny otrzymujący rządowe wsparcie. Dla banku klient bez rządowego wsparcia zawsze będzie stanowił większe ryzyko.

Nawet gdyby bank znalazł w sobie tyle fantazji, aby takiemu klientowi udzielić kredytu, to złudne będą nadzieje tego, który myśli, że w kryzysie mieszkanie kupi taniej. I tu przechodzimy do kolejnego wielkiego beneficjenta rządowego programu pomocy. Deweloperów. Zapaść na rynku nieruchomości, przy wszystkich fatalnych skutkach, zwykle ma jeden pozytywny aspekt. Spadają ceny.

Trwa wyprzedaż mieszkań – i to za półdarmo. Sprzedają ci, co kupowali lokale na inwestycje, firmy, żeby odbić sobie złe inwestycje, i banki, które przejęły mienie bankrutów. Rynek się załamuje i deweloperzy tracą, a przynajmniej nie mogą liczyć na swoją dotychczasową marżę.

Teraz rząd wykupi ich z tarapatów. Ograniczy liczbę mieszkań na rynku i tym samym pomoże zahamować spadek cen.

[srodtytul]Niesprawiedliwość[/srodtytul]

Jest jednak także inny aspekt rządowego wsparcia dla bezrobotnych spłacających kredyty hipoteczne. Tam, gdzie jedni tracą, przed innymi otwiera się życiowa szansa. Większa podaż i spadające ceny dla wielu byłyby okazją do wyprowadzenia się od rodziców i kupienia małego, ale własnego mieszkania. Inni swoje małe mieszkanka mogliby zamienić na większe, a większe na domy.

Zacząłby się ruch w interesie. Nawet ci, którzy muszą zamienić większe na mniejsze albo oddać dom bankowi, też mają swój udział w ożywianiu gospodarki. Rząd, pomagając w spłatach kredytu, narusza ten naturalny proces wychodzenia z recesji. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się humanitarną pomocą, jest w rzeczywistości jawną niesprawiedliwością względem reszty społeczeństwa oczekującego na ożywienie gospodarcze. No, może prawie całej reszty społeczeństwa. Bankierzy, deweloperzy i ci, którzy skupowali mieszkania na inwestycje, mogą liczyć, że szczęście uśmiechnie się do nich szybciej, niż to sobie wymarzyli.

Za trzy lata ceny oczywiście znowu runą. Z jeszcze większym hukiem, bo z jeszcze wyższego pułapu. Ale to już nie będzie zmartwienie tego rządu. I chyba tylko w ten sposób można wytłumaczyć tę niefrasobliwość. [i]Autor jest publicystą, był redaktorem naczelnym tygodnika "Newsweek Polska" i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse[/i]

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/02/25/tomasz-wroblewski-kogo-rzad-wykupi-z-tarapatow/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Myśli zostały rzucone. Szczegóły wciąż skąpe. Ale cel polityczny już został osiągnięty. Media podały: rząd spłaci kredyty bezrobotnym, wszyscy, którzy stracili pracę, mogą liczyć na pomoc rządu. – Tym najsłabszym, najbardziej zagrożonym chcielibyśmy pomóc w pełnym wymiarze – ogłosił Donald Tusk.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?