Jesteśmy świadkami licytacji: kto z większym zaangażowaniem walczył będzie z przemocą w rodzinie; kto odnajdzie i napiętnuje kolejne jej przejawy. Główni konkurenci to rzecznik praw dziecka i posłanka PO, która przygotowuje ustawę. Sekundują im jednak i do licytacji włączają się prawie wszyscy. Kto odważy się powiedzieć, że walka z klapsami to szkodliwy idiotyzm, a jej eskalacja to katastrofa? Nic dziwnego więc, że rzecznik domaga się nie tylko zakazu jakiejkolwiek przemocy fizycznej, ale i przemocy psychicznej wobec dzieci w rodzinie. Przygotowująca ustawę domaga się wpisania w nią sankcji. – Zakaz bez sankcji to martwe prawo – ogłasza oczywistość.
– Wobec dziecka nie wolno stosować żadnej przemocy. Koniec, kropka – deklaruje rzecznik. Rozumiem, że nie wolno mi zastosować przemocy (złapać za rękę) dziecka, które wbiega na jezdnię pod jadący samochód. Nie wolno mi również zamknąć w domu dziesięciolatka, który w nocy postanowił ruszyć z domu na miasto.
I nie mam żadnej możliwości w żadnej sytuacji powstrzymać małoletniego, który postanowił wybrać się na imprezę. Ba, nie mam prawa nawet szantażować go, że jeśli nie będzie się uczył, albo, jeśli znowu będzie zachowywał się niewłaściwie, to... Gdyż nie wolno mi będzie "stosować przemocy psychicznej naruszającej godność małoletniego", a oznacza to: "ubliżanie, wyszydzanie czy stosowanie szantażu emocjonalnego". Nie mogę więc nie tylko nazwać swojego potomka durniem, ale nawet kpić z niego, że brak postępów w nauce oraz złe sprawowanie zepchnie go na margines i zamknie przed nim przyszłość. I tak naprawdę nie posiadam żadnej sankcji, którą mógłbym zastosować wobec swojego niepełnoletniego dziecka, a jak słusznie zauważyła posłanka PO przygotowująca nam ten pasztet: zakaz bez sankcji to martwe prawo. Rodzicom pozostaje więc wyłącznie perswazja. Jeśli jednak nasi światli posłowie wychodzą z założenia, że nie wystarczy ona dla dorosłych, ale trzeba ustanowić obwarowane sankcją prawo, to jakim cudem wystarczyć ma ona do wychowania dzieci?
Przytoczone przez mnie przykłady tylko na pozór wydawać się mogą infantylne. Pokazują one, że przygotowywane prawo oddaje arbitralną władzę w ręce urzędnika, który występować będzie w imieniu państwa. I to on decydował będzie o relacjach w rodzinie. A więc to państwo przejmować będzie funkcje wychowawcze w miejsce rodziny.
Opisywane prawo jak w soczewce skupia chorobę "postępowego" prawodawstwa, które dewastuje Europę i zaczyna wdzierać się do naszego kraju. Oczywiście, należy walczyć z patologią w rodzinie. Tylko, że do tego wystarczy nam istniejące prawo. Można zgodzić się, że nie jest ono w Polsce stosowane konsekwentnie, ale odpowiedzią na tego typu kłopoty nie jest mnożenie go bez sensu. Tworzenie nowych, niezwykle arbitralnych ustaw niszczy prawo i rodzi kolejne problemy.