Zaremba: Książka o strasznym dworze Lecha Kaczyńskiego

Paweł Reszka i Michał Majewski wykonali imponującą pracę. Jednak zawarty w tytule ich książki wyrok: „Daleko od Wawelu", brzmi nazbyt łatwo – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 07.10.2010 20:47 Publikacja: 07.10.2010 20:27

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

"Daleko od Wawelu" to książka interesująca i dobrze napisana. Co więcej, taka, której nie sposób będzie kiedyś pominąć, opisując historię polityczną Polski. A jednak mam zasadnicze wątpliwości co do przesłania kryjącego się za tytułem. I co do decyzji o jej wydaniu w październiku 2010 r. Czy opisane w niej historie są dla mnie niewiarygodne? Reporterzy "Rzeczpospolitej" Michał Majewski i Paweł Reszka obiecują nam "straszny dwór" Lecha Kaczyńskiego i mamy go jak na dłoni. Sypią anegdotami zupełnie prawdopodobnymi. Więcej, każdy, kto zna realia opisywanych miejsc i środowisk, wie, że zapewne się wydarzyły, może tylko w paru miejscach przerysowane przez rozmówców obu dziennikarzy.

Większością z nich Majewski i Reszka podzielili się zresztą już wcześniej w reportażach publikowanych w "Dzienniku" i "Rzeczpospolitej". Wiele autor tej recenzji zna z innych źródeł, niektóre sam opisywał, co nie jest zarzutem, ale stwierdzeniem faktu, bo obaj autorzy wykonali imponującą pracę. Mam świadomość, że wielu zwolenników PiS odrzuci taką wizję prezydentury tragicznie zmarłego polityka. Oni jednak oczekują panegiryku, a wszystko, co nim nie jest, potępią w czambuł.

[srodtytul]Przypowieści o ludzkich słabościach [/srodtytul]

Co jednak mnie samego od tej książki po całkiem emocjonującej skądinąd lekturze odpycha? Majewski i Reszka opowiadają nam historię Lecha Kaczyńskiego jako nazbyt zestresowanego i impulsywnego mężczyzny, który skazany jest na psychodramę nieustannego wspierania i bycia wspieranym przez swego brata, za to nie panuje nad swoim otoczeniem, skłóconym i rozedrganym.

Są to historie ciekawe, ale... no właśnie, zgodnie z zapowiedzią samych autorów w większości "dworskie", czasem wręcz pisane "z perspektywy kamerdynera". Nie wszystkie – w rozważaniach nad zagraniczną aktywnością prezydenta jest trochę prawdziwej polityki. Ale i tam częściej służy ona jako tło dla przypowieści o ludzkich słabościach.

Nie jest to zresztą obraz smoliście czarny. Gdy Majewski i Reszka przytaczają opinie Polaków (wyrażone w jakimś sondażu) o niskich kwalifikacjach intelektualnych Lecha Kaczyńskiego, od razu uznają je za niesprawiedliwe, zderzając z przykładami jego imponującej erudycji, na przykład historycznej. Bronią go przed niedowiedzionymi nigdy stereotypami (na przykład zarzutem pijaństwa, za który odpowiada próbujący dziś zbierać owoce tamtych prowokacji Janusz Palikot).

Co więcej, pokazują też fenomen manipulacji Platformy Obywatelskiej, owych wszystkich piarowskich podchodów mających zdenerwować, zohydzić, wyprowadzić w pole. I wreszcie portret Lecha Kaczyńskiego, człowieka pełnego słabości raczej powszednich niż ciężkich, zderzony jest z portretem Donalda Tuska, zręczniejszego w rozgrywkach, ale przewrażliwionego i małostkowego. Chwilami ów "drugi dwór" jest opisany nawet zbyt obszernie. Jakby autorzy chcieli dowieść swej bezstronności. Widać zresztą, że w pasji portrecistów rzeczywistości nie oślepli na jedno oko.

Problem jest inny. Tytuł "Daleko od Wawelu" kreuje tę książkę na ważny głos w zasadniczej debacie: na temat bilansu tragicznie zakończonej prezydentury. Debacie, która wbrew skargom wrogów Kaczyńskich i IV RP, że im pod osłoną żałoby zamykano usta, trwała nieomal od pierwszej chwili po Smoleńsku. Której zgiełk mieszał się jeszcze z pogrzebowymi dzwonami.

Czy jednak tak naprawdę "Daleko od Wawelu" jest takim głosem?

Z pewnością uświadamia nam, jak wiele barier związanych z własną osobowością: niechęcią do rutyny urzędu, brakiem wiary w siebie, ale i profesorskim zasłuchaniem we własny głos, personalną naiwnością, a także atakami nieufności, musiał pokonywać Kaczyński. I jak bardzo mu to w wielu momentach przeszkadzało osiągnąć lub pomnożyć sukces. Gdy był spokojny, wygrywał, gdy ulegał emocjom, zaczynał tracić, taka jest ich podstawowa diagnoza. Ale na wiele pytań ta diagnoza nie odpowiada, a tytuł sugeruje pełniejsze podsumowanie.

Nie taki jest jednak format opowieści. Oczywiście książkę można czytać łącznie – na przykład z książką Piotra Semki "Opowieść arcypolska", która jako pierwsza próbowała się zmierzyć z pełną polityczną wagą tej prezydentury. Choćby z ideami, jakie wniósł do życia publicznego Kaczyński. Niestety, takich książek nie czyta się razem z innymi. W efekcie wyrok: "Daleko od Wawelu" (można ten tytuł interpretować inaczej, ale znów: co z tego?), brzmi nazbyt łatwo.

[srodtytul]Co wiemy o Trumanie? [/srodtytul]

Co wynika ze sprowadzania historii politycznej do garści anegdot, czasem drastycznych, a czasem zabawnych, pokazujących politycznych liderów od kuchni, poprzez ich gorsze cechy, namiętności i potknięcia?

Przypomina mi się historia o jednej z moich ulubionych postaci polityki amerykańskiej: prezydencie Harrym Trumanie. Jego córka Bess grała na fortepianie. Kiedy jej pierwszy publiczny występ został skrytykowany, gwałtowny ojciec zadzwonił do dziennikarza i zwymyślał go grubymi słowami, grożąc, że się z nim porachuje. Amerykańskie "spieprzaj, dziadu" w pełnej krasie.

A jednak Truman nie przeszedł do historii jako krewki pogromca krytyków muzycznych. Był prostym człowiekiem, który zaczął karierę jako kierownik sklepu odzieżowego w stanie Missouri. Zawsze pozostał kanciasty, często wulgarny, nieraz naiwny i niekompetentny, popełniał rażące błędy personalne i patrzył przez palce na pokusy przyjaciół. Również korupcyjne.

Czy nie można by napisać książki tylko o tych jego wadach i słabostkach?

Możliwe, że taka książka nawet powstała, amerykański rynek dzieł poświęconych polityce jest ogromny. Ale w klasycznych biografiach Trumana czytamy, jak to już w 1945 roku potrafił, inaczej niż jego poprzednik, przeciwstawić się Wiaczesławowi Mołotowowi. Poznajemy go jako rzecznika planu Marshalla, który miał fundamentalne znaczenie dla powstrzymania komunizmu na świecie.

Naturalnie także jako postać kontrowersyjną. Dla lewicy choćby dlatego, że zgodził się na antykomunistyczne czystki w administracji (moim zdaniem usprawiedliwione skalą zagrożeń), a dla części prawicy jako ten, który nie przewidział agresji na Koreę i stracił Chiny opanowane przez komunistów (pytanie, czy dałoby się tego uniknąć). Ale nie wyłącznie, nie głównie, jako postać z mydlanej opery.

Czy Lecha Kaczyńskiego można oceniać w podobny sposób? Nie miał nigdy tak wielkiej władzy jak Truman, a w polityce częściej postępował za bratem, niż sam wytyczał kierunki (do czego zresztą z rozbrajającą szczerością się przyznawał). Można się zastanawiać, w jakim stopniu mankamenty jego prezydentury, niezborność dworu, brak dbałości o wizerunek czy nietrafione rekomendacje kadrowe (ludzie, których polecał: od Kaczmarka po Netzla, wysadzili ostatecznie rządy PiS) zaszkodziły czwartorzeczpospolitowej rewolucji.

W tym sensie ta książka byłaby przypowiastką o braku skuteczności. Ale to nie są pełne dowody w sprawie o miejsce na Wawelu, ledwie ich część, a czasem drugorzędne poszlaki lub dygresje. Nie na tym polegało znaczenie prezydentury Kaczyńskiego, nie za to atakowali go jego wrogowie. A używając tytułu "Daleko od Wawelu", wywołuje się takie wrażenie.

[srodtytul]Palce okładane linijką [/srodtytul]

Jest i problem momentu, w którym książka pojawia się na rynku. Nie mam nic przeciw wygrzebywaniu ploteczek zza kulis (choć zawsze pozostaje w mocy pytanie o granice prywatności polityków). Ale mając krytyczny osąd dorobku Aleksandra Kwaśniewskiego, postaci skądinąd o niebo mniej idealistycznej niż Kaczyński, nie chciałbym, aby pięć miesięcy po jego ewentualnej śmierci buszowano w jego alkoholowych pokusach lub w niejasnych relacjach z biznesem.

Niech będzie, że jestem staroświecki. Czy nie powinniśmy dać sobie, ludziom bliskim opisywanemu bohaterowi, i wreszcie wszystkim Polakom, trochę więcej czasu? Na ochłonięcie i nabranie dystansu.

Jest jeszcze jedna okoliczność, w której trudno się dopatrywać winy autorów, ale która powinna być dla nich przestrogą. Bo twierdząc, że nasze teksty mogą istnieć bez kontekstu, zwykle się okłamujemy. A w przypadku pisania pamfletu, choćby najlepiej udokumentowanego, akurat o Lechu Kaczyńskim i jego drużynie, ten kontekst jest tak wielki jak odległość z Warszawy do morza. I to nie do Bałtyku.

To banał, ale przez ostatnie lata on i jego brat byli pochyłymi drzewami dla najgłupszego didżeja. A w Polsce komentatorzy stali się didżejami, didżeje zaś komentatorami. Tej sytuacji nie przerwała nawet śmierć prezydenta. Całkiem niedawno miałem wątpliwą przyjemność wysłuchania w taksówce fragmentu rozkosznej rozmówki Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego w Radiu Zet na temat ewentualnego pomnika zmarłego. Wojewódzki martwił się, że nie znajdzie się dostatecznie mała bryłka marmuru, aby go wykuć. Obaj panowie byli sobą zachwyceni.

Co to ma wspólnego z rzetelnym politycznym reportażem? Ano choćby to, że ta chłosta za życia prezydenta nie tłumaczyła wprawdzie wszystkich jego mankamentów, ale była ważnym przyczynkiem do debaty nad nimi. Piotr Kownacki, jeden z szefów kancelarii Lecha Kaczyńskiego, spytał kiedyś, czy palce okładane non stop linijką mogły być zręczne. Zasadne pytanie.

Jednocześnie dziś wciąż jeszcze łatwo zlać się z tą kampanią. Z tą orgią złego smaku, łatwizny i prostactwa, w której w jakiejś mierze prawie wszyscy, także my dziennikarze (piszę to też o sobie), uczestniczyliśmy. Z jej rażącą niesymetrycznością (reklamówka wnoszona na pokład samolotu przez prezydentową była okazją do dzikiego rechotu, guma do żucia wyciągana przez premiera z własnych ust w obecności niemieckiej kanclerz do pobłażliwego uśmiechu). Z najgłupszymi pytaniami i oskarżeniami, jak wtedy, gdy Lechowi Kaczyńskiemu wyrzucano, że jako prezydent nie oklaskiwał z loży exposé lidera PO, choć jako żywo nigdzie na świecie od polityka się tego nie oczekuje. Nie mam pomysłu, jak autorzy reportażu mieliby się od tego morza hucpy odgrodzić. Czy jest tu jakaś standardowa kwarantanna, a jeśli tak, to jaka. Mam jednak przeczucie, że taka kwarantanna to nie tylko kwestia higieny.

[srodtytul]Jak dotknąć fenomenu Lecha?[/srodtytul]

Jest jeszcze coś. W dorobku Lecha Kaczyńskiego znajdziemy sporo wpadek, kiksów szkodzących głównie jemu samemu i jego obozowi. Nie znajdziemy za to, albo znajdziemy niewiele, sytuacji, działań i zaniechań uderzających w demokratyczne wartości, w standardy, w interes obywateli, wreszcie w zasady uczciwości. Oczywiście zmarły prezydent zderzał się nieraz ze standardami wymyślonymi przez innych. Na przykład z powtarzanymi oskarżeniami o partyjność i stronniczość. Nie umiał wygrać po piarowsku rzekomej apolityczności swojego urzędu, nie umiał podzielić się z bratem rolami.

Ale co warte były tak naprawdę te oskarżenia, przekonujemy się szybko. Oto obiecujący inny model prezydentury Bronisław Komorowski do kontaktów ze światem polityki, także z opozycją, wyznaczył w swojej kancelarii platformerskiego barona Sławomira Nowaka. Nawet bardzo zasłużony w tworzeniu tamtej asymetrii Mariusz Janicki z "Polityki" anemicznie protestuje. Ba, powtarza, że za Kaczyńskiego byłoby to niemożliwe. I co? I nic.

Bez zmierzenia się z tą kwestią każda uczciwie pisana książka o Lechu Kaczyńskim będzie niedoskonała. Dlatego konkluzja: publikujemy dokładnie ten sam tekst, jaki napisaliśmy przed 10 kwietnia, budzi rozczarowanie. Brakuje mi w tym tekście zresztą jeszcze jednej odpowiedzi, choćby w formie sygnału. Dlaczego ten szkodzący sam sobie safanduła stał się dla tak wielu ludzi ważny?

To nie jest może rozmowa o prezydenckiej wielkości. To jest rozmowa o czymś nieuchwytnym, jakimś nimbie, jaki otoczył już za życia, ale zwłaszcza po katastrofie, tę postać. Ten nimb nie jest produktem tylko partyjnej propagandy. Można go nie uznawać, odrzucać. Ale warto się z nim zmierzyć. Aby zrozumieć fenomen tej postaci, anegdoty o "strasznym dworze" nie wystarczą. A moment – tuż po śmierci – z jednej strony paraliżuje. Z drugiej – zobowiązuje.

To nie znaczy, że za jakiś czas po tę książkę znowu nie sięgnę.

[i]Paweł Reszka i Michał Majewski

DALEKO OD WAWELU

wyd. Czerwone i Czarne 2010[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?