Wielokrotnie w ciągu tego półrocza miałem okazję wypowiadać się publicznie, bezpośrednio lub za pośrednictwem mediów. Miałem tę możliwość kilkakrotnie również w ostatnich dniach. Jednego mogę być pewny. Nikt mi nie zarzuci agresji, ostrości, uchybienia kulturze. Przeciwnie, raczej zarzucano mi zbytnią łagodność i cierpliwość. Wiem najlepiej, jak łatwo urazić czyjeś uczucia. I chcę tego uniknąć nawet kosztem nadmiernej empatii.
Miałem też okazję kilka razy spotykać się z rodzinami ofiar. Zawsze były to spotkania ciepłe, mimo świadomości, że pochodzimy z różnych środowisk i zapewne różnimy się poglądami. I zawsze będę czuły na prawo innych ludzi do radzenia sobie z żałobą.
Część rodzin dzień 10 października spędziła w Smoleńsku. Wiele razy powtarzałem, że moja nieobecność nie miała kontekstu politycznego, ale wyłącznie osobisty, że nie chcę przeżywać żałoby w tłumie, pod okiem kamer i aparatów. Natomiast szanuję wolę tych, którzy chcieli tam być. Ja byłem na mszy świętej i pod tablicą pamiątkową mojej żony na wrocławskim placu Solnym. Marta Kaczyńska była przy grobie rodziców. Jarosław Kaczyński – przed Pałacem Prezydenckim. Czy to tak trudno zrozumieć? Czy politycy nie mają prawa do własnej wrażliwości?
Są ludzie, którzy chcą, by krzyż postawiony przez harcerzy pozostał w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu. Inni chcą jego przeniesienia. Jeszcze inni chcieli go zabrać do Smoleńska. Nikt jednak nie zadał pytania: dlaczego jednych się poniża, obrzuca obelgami i wręcz fizycznie atakuje, a innym daje się prawo głosowania o losach krzyża? Ten krzyż jest tak samo własnością moją, rodziny Kaczyńskich i uczestników pielgrzymki do Smoleńska.
Pamiętam dzień, gdy jechaliśmy długim konduktem przez Warszawę. I to wzruszenie na widok tłumów ludzi przy trasie, palących znicze, rzucających kwiaty. A przecież to było dwa tygodnie po katastrofie. Warszawiacy mogli się czuć znużeni tymi ceremoniami, zamykaniem ulic. I pamiętam kondukt jadący po nabożeństwie żałobnym na wrocławski cmentarz. Znów tłumy ludzi, kwiaty, znicze. Trudno było opanować wzruszenie.
10 października we Wrocławiu po mszy uformowaliśmy kilkusetosobowy pochód. Spokojny i milczący. Przeszliśmy pod tablicę upamiętniającą Władysława Stasiaka. Potem przez rynek pod tablicę upamiętniającą moją żonę. Szliśmy przez rynek jak zwykle tętniący życiem. I tam właśnie trafiliśmy na ludzi, którzy się z nas śmiali, szydzili, a nawet próbowali sprowokować fizyczną agresję. Nie było takich wielu, ale jednak byli. Dzień później media pełne były opisów wzruszenia i przeżyć uczestników pielgrzymki do Smoleńska. Tak, dla nich był to dzień wielkich i wzniosłych przeżyć. Dla mnie ten dzień skończył się gorzko.
Ci młodzi ludzie z rynku nie wymyślili tego sami. Ich nauczono, że niektórych Polaków można bezkarnie wyzywać, a nawet trzeba to robić. Nauczono, że można drwić z cudzej żałoby, wykpiwać zmarłych. Nauczono ich, że to modne i że trendy.
Dla mnie to doświadczenie jest wielkim, krzyczącym oskarżeniem. Oskarżeniem polityków bijących rekordy cynizmu, oskarżeniem mediów goniących za newsem i sensacją i pilnie wypełniających polityczne zlecenia. Nade wszystko jest oskarżeniem polskich elit opiniotwórczych. Bo to one powinny stać na straży kultury, wrażliwości, jakości debaty publicznej i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Tymczasem to one wyznaczyły standard chamstwa, podłości, nienawiści, zakłamania.
To nie przypadek – kiedy młodzi ludzie drwili z mojej żałoby, w Warszawie trójka tzw. intelektualistów debatowała na temat agresji słownej w życiu publicznym.
Ostrzegając, że za agresją słowną może pójść i agresja fizyczna. O jakąż to agresję im chodziło? Oczywiście: wobec Murzynów i gejów. Moim zdaniem trudno o bardziej jaskrawy dowód intelektualnej i moralnej degrengolady, ludzi zwanych z przyzwyczajenia elitą.
Tak, moje państwo mnie zawiodło. Polska mnie zawodzi. Ile jeszcze trzeba tragedii, żeby zawodzić przestała?
Autor w czasach PRL działał w opozycji demokratycznej, potem w "Solidarności", a po 1990 r. był wśród założycieli Porozumienia Centrum. W 1995 r. wycofał się z polityki. Był mężem Aleksandry Natalli-Świat, posłanki PiS, która zginęła w katastrofie smoleńskiej