Na naszych oczach rozgrywa się wciągający spektakl: znaczna część elity (używam tego słowa w znaczeniu czysto umownym; o faktycznym stanie polskich elit i inteligencji zajmująco i przejrzyście pisze w wielu swoich tekstach Rafał Ziemkiewicz), zwana też salonem, rejteruje w błyskawicznym tempie z obozu Platformy Obywatelskiej, przyprawiając lidera tego ugrupowania o coraz wyraźniejszą frustrację.
Ta rejterada – podobnie jak wcześniejsza fascynacja partią Donalda Tuska – domaga się solidnej, socjologicznej analizy. Tej, niestety, brakuje (czemu tak jest, opisywał w "Rzeczpospolitej" prof. Andrzej Zybertowicz – "Socjologowie w pułapce", 25 września 2010), jesteśmy więc skazani na publicystyczne spekulacje i uproszczenia.
Motywy, jakimi kierował się salon, plasując swoje nadzieje i sympatie po stronie PO, były już wielokrotnie opisywane przez publicystów właśnie. Dość powiedzieć w wielkim skrócie, że nie chodziło o głębokie i uzasadnione rzetelną analizą przekonanie, iż jest to ugrupowanie, które najlepiej będzie realizować interes polskiego państwa i jego obywateli. Szło o własne interesy w skali mikro i makro, o dość bezmyślne naśladownictwo oraz leczenie skrywanych kompleksów.
Dziś od Platformy odżegnują się dwie grupy ludzi, dla których postaciami symbolicznymi stali się Leszek Balcerowicz i Marcin Meller, redaktor naczelny miesięcznika "Playboy". Wciąż trwają przy niej ci, którym obsesja na punkcie PiS odbiera zdolność racjonalnej oceny sytuacji, lub też ci, którzy mieliby zbyt dużo do stracenia w przypadku zmiany aktualnego układu.