Warzecha: salon odwraca się od PO

Można odnieść wrażenie, że dystansowanie się od PO, wytykanie jej niespełnionych obietnic, a samemu Tuskowi bezideowości staje się modne – zauważa publicysta

Aktualizacja: 24.02.2011 05:48 Publikacja: 23.02.2011 18:23

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Na naszych oczach rozgrywa się wciągający spektakl: znaczna część elity (używam tego słowa w znaczeniu czysto umownym; o faktycznym stanie polskich elit i inteligencji zajmująco i przejrzyście pisze w wielu swoich tekstach Rafał Ziemkiewicz), zwana też salonem, rejteruje w błyskawicznym tempie z obozu Platformy Obywatelskiej, przyprawiając lidera tego ugrupowania o coraz wyraźniejszą frustrację.

Ta rejterada – podobnie jak wcześniejsza fascynacja partią Donalda Tuska – domaga się solidnej, socjologicznej analizy. Tej, niestety, brakuje (czemu tak jest, opisywał w "Rzeczpospolitej" prof. Andrzej Zybertowicz – "Socjologowie w pułapce", 25 września 2010), jesteśmy więc skazani na publicystyczne spekulacje i uproszczenia.

Motywy, jakimi kierował się salon, plasując swoje nadzieje i sympatie po stronie PO, były już wielokrotnie opisywane przez publicystów właśnie. Dość powiedzieć w wielkim skrócie, że nie chodziło o głębokie i uzasadnione rzetelną analizą przekonanie, iż jest to ugrupowanie, które najlepiej będzie realizować interes polskiego państwa i jego obywateli. Szło o własne interesy w skali mikro i makro, o dość bezmyślne naśladownictwo oraz leczenie skrywanych kompleksów.

Dziś od Platformy odżegnują się dwie grupy ludzi, dla których postaciami symbolicznymi stali się Leszek Balcerowicz i Marcin Meller, redaktor naczelny miesięcznika "Playboy". Wciąż trwają przy niej ci, którym obsesja na punkcie PiS odbiera zdolność racjonalnej oceny sytuacji, lub też ci, którzy mieliby zbyt dużo do stracenia w przypadku zmiany aktualnego układu.

 

 

 

Prof. Balcerowicz stoi na czele grupy ekonomistów, którzy nie pozostawiają na polityce gospodarczej i finansowej PO suchej nitki. Nie jest to już łagodna krytyka, ale zmasowane bombardowanie najcięższymi zarzutami. Jednak ruch establishmentu, nie tylko ekonomicznego, przeciwko partii rządzącej zapoczątkował wcale nie były szef NBP, ale jego były wiceprezes – prof. Krzysztof Rybiński. To on był bodaj pierwszym członkiem ustosunkowanej elity, który odważył się mówić o rządzie Donalda Tuska rzeczy wcześniej w mediach głównego nurtu niesłyszane. Mógł to robić i był pokazywany oraz słuchany właśnie dlatego, że wywodził się z wewnątrz establishmentu. Z początku zresztą traktowano go w wielu miejscach jak małpkę, której pozwala się robić wygibasy na drążku, ale nikt nie traktuje jej poważnie.

Krytyka przedstawiana przez prof. Rybińskiego dotyczyła wprawdzie niemal wyłącznie kwestii finansów państwa, ale to ona otworzyła drogę do stawiania zarzutów w innych dziedzinach. Ona zapoczątkowała powstanie swoistej masy krytycznej.

Z krytyką Platformy i jej lidera przez salon było bowiem jak z ceną benzyny. Wszyscy analitycy rynku wiedzą, że kolejne bariery cenowe nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia, a mimo to mają duże znaczenie. Taka bariera to 4,5 zł, 5 zł... Gdy zostaje przełamana przez któryś z koncernów, zaczyna się wyścig cen – aż do kolejnego progu. Pierwszą barierę przełamał sam Krzysztof Rybiński, kolejną – Leszek Balcerowicz, następną – Marcin Meller...

Kolejni tak zwani liderzy opinii dorzucali swoje trzy grosze, aż w końcu okazało się, że mówienie złych rzeczy o PO i sposobie, w jaki rządzi krajem, nie jest już tabu i nie skazuje na łatkę prymitywnego pisiora. Przekonano się, że można wieszać psy na PO i nie stawać się tym samym wielbicielem Jarosława Kaczyńskiego, bo trudno przecież za takich uznać i samego Krzysztofa Rybińskiego, i tym bardziej prof. Balcerowicza czy Marcina Mellera.

Jeszcze niedawno działał tu automat: krytykujesz Tuska, jesteś kibolem Kaczora. Na podobnej zasadzie jak każdy publicysta, który nie śpiewa w chórze pochwalnym premiera, staje się z automatu pisowskim dziennikarzem, choćby od PiS dzielił go dystans równie duży jak od Platformy. Ewentualność automatycznego przyporządkowania do pisowców tworzyła dla ludzi salonu blokadę nie do przebrnięcia.

Dziś nie tylko ten automat nie działa – przeciwnie, po wypowiedziach takich osób jak Kazik czy Zbigniew Hołdys można odnieść wrażenie, że dystansowanie się od PO, wytykanie jej niespełnionych obietnic, a samemu Tuskowi bezideowości staje się jakby modne. Jest czymś na kształt bezpiecznego nonkonformizmu: skoro można już walić w PO, nie stając się pisiorem, to popatrzcie, jaki jestem myślowo niezależny.

 

 

Oczywiście krytyka pod adresem partii rządzącej wynika z różnych motywacji. W przypadku pokaźnej grupy ekonomistów wiąże się to niemal wyłącznie z zamachem na otwarte fundusze emerytalne.

Nie dotyczy to Krzysztofa Rybińskiego, który rozpoczął swoją ofensywę, nim pojawił się pomysł dokonania księgowo-finansowych manipulacji przy OFE, a i od początku mówił i pisał o deficycie finansów i długu publicznym w ogóle. Jednak sporej grupie ekonomistów głównego nurtu, którzy skupiają się właśnie na sprawie OFE, zależy – po pierwsze – na ochronie własnych interesów, związanych z funkcjonowaniem funduszy (doradztwo, potencjalne zatrudnienie ich samych lub kolegów) i – po drugie – na ochronie dzieła, w którego powstanie mocno się zaangażowali, a które przecież okazało się bardzo niedoskonałe i tak naprawdę jego trwanie wcale nie jest sprawą życia i śmierci.

Krytyka w kwestiach gospodarczych zaczęła nadchodzić z jeszcze jednego kierunku: ze strony ekspertów związanych z organizacjami biznesu i pracodawców. W szczególności punktują tu eksperci Business Centre Club, tacy jak prof. Stanisław Gomułka czy Mirosław Barszcz. Biznes ma powody do obaw – też wynikające z dbałości o własny interes. Wszak katastrofa finansów publicznych musiałaby oznaczać dramatyczne pogorszenie się warunków prowadzenia interesów w Polsce. Zwłaszcza dla średnich i małych przedsiębiorstw często byłby to wyrok śmierci.

Opiniotwórczy celebryci (używam tu słowa "celebryta" wyłącznie w opisowym sensie, abstrahując od jego częstej negatywnej konotacji), tacy jak Paweł Kukiz, wspomniany Marcin Meller czy Kazik, mają własne powody. Większą rolę odgrywają tu osobiste rozczarowania, środowiskowe mody, mniejszą – interesy.

 

 

Czy ta wzbierająca fala jest zagrożeniem dla Platformy? Zdecydowanie tak – i to większym niż wszystkie blamaże, niedociągnięcia, kłamstwa, porażki i zaniedbania w aferze hazardowej, stoczniowej, związane z katastrofą smoleńską i śledztwem w jej sprawie oraz wszelkie inne, które tak naprawdę Platformie nie zaszkodziły. Jest przecież całkiem oczywiste, że PO i jej rząd odnosili przez kilkadziesiąt miesięcy wizerunkowo-sondażowy sukces nie z powodu swoich osiągnięć, choćby najskromniejszych, ale jedynie z powodu zręcznego manipulowania opinią, dzięki stosowaniu metody przykrywkowej, dzięki przychylności wielu mediów głównego nurtu i wpojeniu sporej grupie ludzi irracjonalnego strachu przed powrotem PiS do władzy. (Ten złożony mechanizm znów domaga się rzetelnego i obszernego opisania z użyciem naukowego warsztatu!).

Gdyby było inaczej, gdyby mieli na swoim koncie jakiekolwiek realne sukcesy, mogliby się dzisiaj do nich odwołać. Ale tych nie mają i doskonale wiedzą, że ich powodzenie jest jak zamki na piasku – ugruntowane na fundamentach, które byle podmuch może rozsypać w pył. I ten podmuch już wieje.

To zarazem dobrze i źle. Dobrze – bo ten rząd i ta władza dowiedli niezliczoną liczbę razy, że nie zasługują na rządzenie dużym, środkowoeuropejskim krajem, a znaczną część jego obywateli traktują – by zacytować klasyka z tą władzą związanego – jak bydło. Nie sposób teraz nie spoglądać na odwracający się trend bez poczucia schadenfreude, nawet jeśli ma się zarazem dojmujące poczucie, że sam spadek pozycji Platformy nie rozwiąże żadnego z naszych problemów.

Źle – bo pokazuje, jakie kryteria dominują dzisiaj w polskiej polityce. Co unosi i daje siłę, a co ściąga w dół i władzę odbiera. Pozycja rządzących jest już właściwie całkiem niezależna od treści rządzenia – zależy jedynie od zbiorowego sentymentu napędzanego przez liderów opinii. Ten sentyment na razie może być jeszcze dla PO względnie korzystny. Wszak w sieci zaroiło się od apeli, aby w związku ze "zdradą" Marcina Mellera zaprzestać kupowania "Playboya". Lecz to w ogromnej mierze tylko siła inercji, a przekierowanie prądu to kwestia czasu.

Skoro jednak natura nie znosi próżni, warto zadać sobie już teraz pytanie, czy pojawi się jakiś nowy czarodziej, który rzuci zaklęcie na salonową elitę. I w ten sposób cała historia zacznie się od początku.

Autor jest komentatorem dziennika "Fakt"

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?