Z  wielkim ukontentowaniem przeczytałem artykuł-list kilkunastu pracowników naukowych Uniwersytetu Warszawskiego pod tytułem „W obronie prawdy" („Rzeczpospolita" nr 32, 9 lutego 2011 r.). Wywody autorów w całości popieram i wzywam tych wszystkich, którym zależy, by dyskurs o sprawach naszego kraju i narodu był rzeczowy i rzetelny, do publicznego potępienia krętactwa, kłamstwa, rzucanych inwektyw, półprawd, niedotrzymywania obietnic itp., niegodnych przyzwoitego człowieka wypowiedzi i postępowań, których jest pod dostatkiem w życiu politycznym, a także w mediach. Wychowany w Drugiej Rzeczypospolitej pamiętam, że osoba mówiąca nieprawdę czy też niedotrzymująca obietnicy stawała się kimś, kogo dotychczasowe grono nie chciało tolerować. I to obowiązywało nie tylko wśród elit. Chcę też zwrócić uwagę na dość częste używanie słów nieodpowiadających ich rzeczywistemu znaczeniu – w ten sposób powstaje, jak w czasach PRL, swoista nowomowa. Przykładem niech tu  będzie „rehabilitacja" – słowo używane w odniesieniu do zamordowanych w Katyniu, Miednoje i innych miejscach polskich oficerów i funkcjonariuszy Drugiej Rzeczypospolitej. Ze znanych osób jedynie prof. Jerzy Pomianowski, znawca Rosji, powiedział, że nie może być ono stosowane względem tych zamordowanych, bowiem nie byli o nic oskarżani ani sądzeni i zasądzeni, a tylko w takim przypadku można by mówić o rehabilitacji. Rehabilitacja to przecież przywrócenie utraconych praw, oczyszczenie z niesłusznych zarzutów czy uniewinnienie uprzednio skazanego, a żadna z tych okoliczności tu nie miała miejsca. Podobnie jest z określeniem „prezydencki samolot" w odniesieniu do samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem. Przecież to nie był samolot prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

—Sławomir Gołębiowski, Warszawa